Praktycznie od początku, kiedy mówiłem, że wybieram się na zachód Mongolii, słyszałem ochy i achy. Czemu? Wtedy jeszcze nie wiedziałem, teraz powoli zaczynam rozumieć. Krajobraz jest zupełnie odmienny od centralnej części kraju. Również wioski są inne, ludzie są inni. Robi się też pusto pomiędzy, bo za wyjątkiem wysokogórskich pastwisk, cała reszta to wypalona słońcem pustynia.
Jednak nie jest tu tak do końca sucho, płynie wiele rzek, zasilanych z lodowców i opadów. Właśnie jedna z tych rzek, Bohmoron, postanowiła mnie zatrzymać. Wody w niej było więcej niż zwykle, mała powódź. Uaktywniło to masę robactwa, meszek i komarów. Finlandia to przy tym pryszcz. Już myślałem, że siatka na głowę się nie przyda, a uratowała mi skórę.
Nie dało rady przejść, trzeba było objechać. Drogi nie specjalnie były na mapie, ale były w terenie. Kierując się na azymut, dało radę coś wybrać. Dotarcie do Olgij zabrało zamiast 300, ponad 400 km, ale za to po jakim fajnym terenie! Chociaż fejsbooka nie trawię, to jednak dało radę wgrać tam zdjęcia w kafejce, można się trochę poślinić pod tym linkiem