Koronawirusowa nowa rzeczywistość wywróciła świadek podróżniczy do góry nogami. Napędzana strachem i niepewnością, pechowców zastała w drodze, uciekających do domu „ostatnim”, przepłaconym samolotem. Szczęśliwie dużą podróż miałem za sobą, więc do pewnego momentu obserwowałem to z boku, zastanawiając się tylko na tym, jakie decyzje sam bym podejmował w tym momencie. Wiadomo było jedno, wszystkie przyszłe plany można spuścić w muszli klozetowej, a do dawnego trybu przekraczania granic i taniego, nieskrępowanego latania prędko nie wrócimy.
Jednak im dalej w las, w tym restrykcje nadmuchane paniką z obrazów włoskich szpitali, stawały się coraz bardziej absurdalne. Kryteria otwierania/zamykania nie istniały, ale to nie miało znaczenia. Na podstawie niepełnych danych zawsze można wyciągać dowolne wnioski. Maseczki niepotrzebne/maseczki wymagane. Lasy zamykamy/lasy otwieramy. Nie była to specyfika polskiego rządu, większość głupich pomysłów wcale nie była autorstwa jaśnie nam panujących, tylko została skopiowana z innych krajów.
Można było tylko siedzieć w domu i dostawać wraz z innymi, sobie pokrewnymi, podobnego pierdolca.