Rumunia w koronawirusowych oparach

Weekendowy ruch w górę Bucegi i okienko pogodowe

Poranny start zaczynamy od wizyty w markecie w Sinaia, potem sklepów nie będzie, tylko budki z piwem i kawą. Odbijamy na drogę do Targoviste, a potem na nowiutki asfalt Transbucegi. Ta droga jest już stosownie węższa i konkretnie tłoczna, w tą piękną słoneczną niedzielę. Mimo wszystko warto się przemęczyć, bo widokowo droga jest ciężka do przebicia. Asfalt prowadzi pod schronisko Piatra Arsa, ale tam się nie pchamy.

Można się czegoś napić i można też u kogoś zostawić bagaż na czas wycieczki

Robimy zbiórkę blisko wejścia na szlaki. Bierzemy po radlerku i grzejemy się w słońcu. Tutaj mamy już 1900 metrów wysokości, ale to nie koniec możliwości. Stąd startuje droga serwisowa do nadajnika na szczycie Costila, najwyższa droga w Rumunii. Bagaże można zostawić przy budce z kawą, a na górę pojechać na lekko. Jest tylko jeden problem, droga jest momentami okropnie zniszczona, a pierwsze kilometry trzeba współdzielić ze spacerowiczami. To wymaga nieco balansu ciałem, by móc jechać po jezdnym fragmencie i nikogo nie zahaczyć kierownicą. Za stacją kolejki linowej robi się już pusto i można w spokoju cieszyć się widokami.

Z Żubrem podjeżdżamy do końca

Na samą górę wjeżdżamy ja i Żubr. Straszą betonowe wieżyczki strażnicze, dziś puste. Sam nadajnik działa, słychać aparaturę. Odczyt z GPS, 2486m. Nieźle. Czas na pamiątkowe foto i jazda w dół. Zakładam kurtkę i pora na trochę mniej przyjemny odcinek. Pod górę na pseudogravelu nie mam problemu z jazdą, ale w dół będę miał nieco trudniej. Dojeżdżam do budki z kawą i pakuję z powrotem bagaż.

Część drogi to rąbanka MTB

Dzisiaj zostajemy na noc w Bucegi. Zjeżdżamy wgłąb parku, do zbiornika Bolboci. Pierwotnie chciałem zanocować blisko wody, ale brzegi są dość strome, a płaskie miejsca są już pozajmowane. Dodatkowo postraszyli nas, że nocleg w parku jest nielegalny. Cóż. Chcąc mieć spokój od ludzi, odbijamy na boczną drogę w górę jednego z dopływów. Znajdzie się tam parę miejsc na namioty.

Nocleg przy jednym z dopływów jeziora Bolboci

Palimy ognisko i gotujemy kolacje. Zgodnie z prawdą, stwierdzam, że w przeciwieństwie do poprzednich miejscówek, tutaj jest realna szansa na spotkanie niedźwiedzia. Wieszamy sakwy z żarciem na drzewie, poza namiotami. Niestety, to trochę nakręca Mary, która potem nie może spać. Mi śpi się rewelacyjnie, aż do wczesnego poranka, kiedy zbieracze jagód, idąc na polany, drą ryja. Na pewno jest to jakaś metoda na niedźwiedzie.

teraz nie ma chmur nad szczytami Bucegi, ale dzisiaj będą tu burze. Lecimy w dół

Rano mamy piękną pogodę, ale prognozy są jasne, dzisiaj nad Bucegi będą burze. Z Żubrem jedziemy jeszcze kółko dookoła jeziora, a potem razem spotykamy się przy szutrówce, mało uczęszczanym, południowym wyjeździe z Bucegi. Mocno pokręcona droga nie jest uczęszczana przez auta i można w spokoju zjechać w dół, do doliny Lalomita. Wioska, w której lądujemy, wygląda niecodziennie. Przy każdym domu stoi automat z kawą, tak jakby w pobliżu rozbiła się ciężarówka z transportem tego sprzętu. Zjeżdżamy jeszcze kawałek główną drogą i robimy postój. Tu jest już znacznie cieplej.

Sympatyczna szutrówka do Glod, wioski automatów z kawą

Teraz przed nami stado pagórków, zjawisko typowe dla południowych stoków tej części Karpat. Przebijamy się na wschód, aby nie jechać głównymi drogami. O dziwo wszystkie drogi są świeżym asfaltem, na który nie można narzekać. Najbardziej ambitny odcinek trafia się pod koniec, z Comarnic do Secaria. Tutaj wąska, kręta droga w starej zabudowie, potrafi mocno podbić statystyki nachylenia. Po dojechaniu do Secarii, musimy szybko szukać miejsca na nocleg, zbiera się na burzę. W wiosce, w pobliżu lokalnego sklepo-baru, robimy zbiórkę. Mary kieruje się do sklepu po piwo na wieczór, a Żubra wysyłamy na przeszpiegi w dół strumienia, przechodzącego przez wioskę. Za wioską miejsca na namioty nie ma (jak to ujął Żubr, „droga prowadzi w dół prosto do Bukaresztu”). Za to przy końcu wioski znalazł się budynek w stanie surowym. Zapytaliśmy się przy domu obok, czy możemy się tam zabunkrować. Problemu nie było. I bardzo dobrze, bo burza była solidna, a my mieliśmy dobre miejsce, żeby posiedzieć, coś ugotować i coś wypić. A czemu domek był niedokończony? Ziemia się osunęła i odrobinę się przekrzywił. Jednak w większości miejsc, w których nocowaliśmy, butelki turlały się po podłodze. Używanie poziomnicy nie jest tu w modzie.

Dziwne kadry Rumunii, czyli miejscówka do gotowania w osuniętym budynku

Rano deszczu nie ma, ale prognoza zapowiada kolejną zlewę następnego wieczora. Zaklepujemy nocleg w Braszowie, gdzie dojedziemy bez większego stresu. Zostało nam trochę ponad 60 kilometrów, przez jedyną przełęcz w okolicy, która nie jest drogą krajową. Pozostałe drogi do Braszowa od południa, są mało przyjemne na rower. Tutaj mamy elegancką szutrówkę, która jest pusta i straszy tabliczkami „uwaga niedźwiedź”. Dopiero pod końcówkę przełęczy droga przestaje być jezdna. Z nachyleniem rzędu 15-16% już nie chce mi się siłować i kawałek wpycham.

jedyna droga do Braszowa nie będąca krajówką, jest mocno nachylona przy końcówce

Zbieramy się ponownie pod sklepem przed Braszowem. Jedziemy odebrać klucze do wynajętego mieszkania. Dosłownie chwilę potem zaczyna padać, mamy dobre wyczucie. Skorzystamy z okazji, trochę umyjemy siebie, upierzemy ciuchy i pójdziemy na miasto.

W Braszowie leje

Pogoda marna na spacery, ale chcemy coś zjeść. Spacerując po rynku, ten jeden jedyny raz, ktoś się przyczepił, że paradujemy bez maseczek. Rynek i główną spacerową arterię otabliczkowano nakazem maseczkowym. Oddalamy się zatem w przeciwnym kierunku, szukając knajpy. Te mają pozamykane sale, ale można siedzieć w ogródkach, pod parasolem. Jeszcze kupić coś na śniadanie i można udać się na odpoczynek.

Rano nie musimy się spieszyć, wymeldować możemy się o dowolnej porze. Poranna kawa i jajecznica. Jak na kwaterę, marnie z garnkami, ponownie mój jest największy. Także 20 jaj musi się usmażyć porcjami. Wysyłam wiadomość do właściciela, który podjeżdża za parę minut po klucze. Bardzo wygodna dla rowerzystów miejscówka, z miejscem na rowery na mini tarasie.

Dobrze po godzinie dwunastej, ruszamy na północ, doliną Aluty. Pierwotnie chciałem obstawić nocleg w okolicach przełomu rzeki, ale cygańska, rzucająca kamieniami dzieciarnia, skutecznie od tego pomysłu odtrąciła. Przenieśliśmy się na drugą stronę rzeki. W Baraolt są napisy po węgiersku i jakoś sporo normalniej. Stąd udajemy się na nocleg na niskiej przełęczy na drodze do Satu Nou. Gdy pierwszy raz odbijamy sprawdzić łączkę na wzgórzu, zatrzymują się lokalsi i straszą Mary niedźwiedziami. Cóż, jedziemy jeszcze kawałek dalej, do dawnego kamieniołomu.

Kamieniołom, czyli miejscówka wolna od niedźwiedzi

Rano mamy przyjemny zjazd w dół. Z gór już wyjechaliśmy, ale końcowy odcinek po transylwańskich pagórkach, co do którego żadnych oczekiwań nie było, okazał się bardzo przyjemny. Spokojne asfaltowe drogi, pagórkowaty teren, znad którego przebijają się w oddali góry. Udaje się znaleźć pagórek stosunkowo blisko Sybinu, z piękną panoramą Fogaraszy. Wieczorem widać poruszające się świetlne punkty – auta zjeżdżające spod tunelu trasy Transfogaraskiej.

Nocleg na przypadkowej górce, a widoki najlepsze z całej trasy

Jedna myśl w temacie “Rumunia w koronawirusowych oparach”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.