Rumunia w koronawirusowych oparach

Start na kołach w Cisnadie. Uzupełniamy zapasy przed zadupiami.

Około 7 rano zaczynamy powolny start. Śniadanie, zdjęcie rowerów z dachu i wepchnięcie samochodu pod dach drewnianej wiaty na dwa tygodnie. Ciężko jest się dogadać z właścicielką przybytku po angielsku, ale to ciągle nie jest rozmowa po chińsku. Wyślemy wiadomość telefonem jak będziemy wracać.
Jedziemy do centrum miasteczka na zakupy i na stację po benzynę do kuchenki. Z restrykcji, są tylko maseczki w markecie i pomiar temperatury z nadgarstka na wejściu. Zaopatrzyć się w prowiant warto, bo jedziemy na zadupie. Na start będzie BIG, czyli podjazd pod Paltinis. W sam raz na rozgrzewkę i nabranie wysokości po równej nawierzchni.

Chmury są, ale padać z nich nie będzie

Zaczynamy jazdę od niedzieli. W weekendy ruch na drogach jest stosownie większy, zwłaszcza w stronę turystycznych miejsc. Rowerzystów i samochodów jest pod dostatkiem, ale nie jest to jakoś mocno dokuczliwe. Wypracowujemy standardową metodę jazdy grupowej, czyli każdy jedzie po swojemu. W większości podjazdy robię z Żubrem, bo mamy zbliżone tempo. Na końcu podjazdu znajduje się centrum sportów zimowych i kilka budek z żarciem, dobre miejsce, aby poczekać na resztę. Rumuńska klasyka fastfoodów, czyli kukurydza w kolbie i tłuste langosze. Te tutaj były nieprzyzwoicie tłuste, w sam raz na uzupełnienie kalorii.

Teraz trochę szuterków na drodze Transcindrel

Paltinis to nie jest jeszcze koniec drogi w górę, ale koniec asfaltu. Szczyt przełęczy jest na Polanie Muncel. Teraz wjeżdżamy w zdecydowanie bardziej dzikie rejony, po trasie nazywanej na niektórych mapach jako „Transcindrel”. Trasa w dół jest nieco kamienista, a ja zapominam, że nie jadę na MTB. Zaliczam dwa, a w zasadzie trzy dobicia do obręczy (trzecie ujawni się dopiero następnego dnia). Piotrek gubi śrubkę od bagażnika. Tym nieco spowolnionym przez naprawy tempem docieramy do doliny rzeki Sadu. Kolejna przełęcz po rumuńskich szutrach do zrobienia.

Przełęcz i Cindel w chmurach

Przełęcz Steflesti robimy w ostatnich promieniach dziennego światła. Temperatura zjeżdża do 9 stopni. Więcej odczytów temperatury nie będzie, bo czujnik wylatuje mi gdzieś na zjeździe w krzaki, a po ciemku nie chce mi się go szukać. Zjeżdżamy tylko kawałek w dół, do strumienia wypływającego spod Cindrel. Będzie to najwyżej położony nocleg na wyjeździe i najzimniejszy. Jest tutaj realna szansa na spotkanie niedźwiedzia, ale wszyscy są wystarczająco zmęczeni, żeby o tym nie myśleć. Na ledwo 65 kilometrach wyszło 1900 metrów w górę, bardzo dobra rozgrzewka.
Rozpalam ognisko, w międzyczasie mieszając w garnku. Uzgodniliśmy, że lepiej jest wrzucić wszystkie warzywka do jednego garnka. Wyszło, że ja posiadam największy, który w normalnych warunkach jest w sam raz na jedną żarłoczną osobę (1,7L). A można było wziąć większy. Do środka ląduje standardowy codzienny zestaw, czyli bakłażan, cebula, papryka, czosnek i dodatki. W międzyczasie dodatek skrobiowy grzeje się na dwóch innych palnikach.

Najwyższy i najzimniejszy nocleg na trasie

Drugiego dnia wjeżdżamy bokiem na Transalpinę. Ta parę lat temu została wyasfaltowana i nie jest już jakimś wyzwaniem. Zmiana nawierzchni nie zepsuła za to widoków, niestety dołożyła trochę ruchu samochodowego. Pierwsza niewysoka przełęcz i zjeżdżamy do wioski przy krzyżówce z poprzeczną trasą Brezoi-Petrosani. Tutaj ponownie można się zasilić klasyką kukurydza/langosze. Na razie pogoda średnia, chmury wiszą, jest chłodno. Na szczęście u góry niebo będzie dużo czystsze, czas na jazdę.

Osły blokują drogę na najbardziej nachylonym fragmencie całego podjazdu

Serpentynki idą szybko, potem jest już otwarta przestrzeń. Na najbardziej nachylonym fragmencie spacerowały sobie osły, blokując ruch. Osioł jak to osioł, nie specjalnie miał ochotę się stamtąd ruszyć. Uwieczniony obok Żubra rumuński szosowiec też specjalnie przygotowany nie był, końcówkę podjazdu podprowadzał.

Panoramka doliny Latorita. Tam będziemy jutro

Z jednego z zakrętów dobrze widać dolinę Latority, tam dotrzemy jutro inną przełęczą. Dla chętnych wrażeń MTB, tuż obok jest odbicie na drogę przez grzbiet, powyżej granicy lasu. Docukrzam się paczką daktyli, bo to nie koniec drogi w górę. Trasa zjeżdża 200 metrów w dół, by zacząć piąć się w górę na właściwą przełęcz pod Urdele. Tutaj dostaję chmurę i jeszcze odrobinę chłodu. Byleby szybciej przejechać.

Zjazd do Ranca. Sama wioska mało ciekawa, delikatnie ujmując.

Od drugiej strony zaczyna się miejscowość Ranca. Początkowo myślałem o zatrzymaniu się tam, by coś zjeść. Knajpy zrobione typowo pod turystów i chaotyczna zabudowa. Dodatkowo stary asfalt, na którym trzeba mocno uważać, by nie trafić kołem w wyboje. Za Rancą zgarniam Żubra, który miał podobną do mojej opinię na temat wioski. Decydujemy się nie czekać, tylko robimy zjazd do położonego u podnóża gór Novaci. 1100 metrów w dół do zdecydowanie cieplejszego miejsca. Pierwsza restauracja przy drodze nie przetrwała koronawirusa, ale po chwili znajduję w jednym z zaułków knajpę dla lokalsów. Udaje mi się dogadać, że otwarte i można coś zamówić. To zdecydowanie lepsze miejsce, aby posiedzieć czekając na resztę. W miasteczku jest też mały supermarket i targ. Uzupełniamy tam sakwy i jedziemy w stronę zaplanowanego noclegu, w kanionie Polovragi. Nie będzie to tak proste jak to wynika z odległości, bo mamy parę górek do zaliczenia.

Monastyr odwiedzony w ostatnich promieniach słońca

Tuż przed zachodem słońca docieramy do monastyru Polovragi. Okazał się otwarty. Można oglądać, byleby w maseczce. Mimo tego, kubek typu „gruźliczanka” przy źródełku został nietknięty.

Jedziemy do kanionu Polovragi

Wjeżdżamy do kanionu po zmroku. Tutaj w donośny sposób schodzi mi powietrze z dętki. Ujawnia się dobicie do obręczy, zapewne konsekwencja wczorajszego głupiego zjazdu. Szybko łatam i możemy jechać na poszukiwanie kawałka miejsca na namioty. Udaje się znaleźć takie z zejściem do rzeki płynącej w dole. Palimy ognisko, ale to raczej dla relaksu, bo zimno tutaj nie jest, niedźwiedzi też bym się nie spodziewał. Można odpocząć, prawie stówka dystansu i prawie dwa tysiące w górę, elegancki początek.

Jedna myśl w temacie “Rumunia w koronawirusowych oparach”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.