Na granicę

Kwitnie step
Następnego dnia odbijam z powrotem na północ. Przestrzeń dookoła jest mniej lub bardziej zielona, w ciężkiej do wywnioskowania zależności. Przestrzenie między osadami się zwiększają, ale spora część z nich wygląda na bogato, jakby były świeżo wybudowane na nowo. Niezależnie od wszystkiego, w miastach utrzymuje się sztucznie nawadnianą zieleń, jest więc tam całkiem przyjemnie, nawet przy skwarze.

Ciekawe jak wygląda to oświetlenie nocą.

Zieleń zanikła na dobre przed Saihantala. W tym mieście miałem zadanie dodatkowe.
Jako, że byłem zatrudniony na dość gównianej umowie o dzieło, to moim zadaniem było po którymś tam dniu miesiąca wysłać rachunek do firmy z podpisami. Taki tam cyrk polegający na omijaniu umowy o pracę i 50% kosztach uzyskania przychodu. Żeby było śmieszniej, to rachunki przygotowywała księgowa z firmy. Potrzebne mi to było, aby dostać kasę za ostatni miesiąc pracy. Umówiłem się z nią, że rachunek wyśle mi na prywatną pocztę, a ja odeślę jej skan z podpisem, a oryginały pocztą. Brzmi prosto, ale nie wtedy, gdy jest się na zadupiu.
Postanowiłem, że wszystko załatwię w Saihantala, jest to miasto umiarkowanie duże. Na tyle duże, że jest w nim wszystko, a na tyle małe, że idzie się w nim odnaleźć.
Sporą część dnia spędziłem czekając na maila w lokalnym fastfoodzie (mieli WiFi). Przydał się VPN, bo mając pocztę na gmailu, w normalnych warunkach nie da się z niej skorzystać. Jest, mam maila. Teraz trzeba znaleźć drukarkę i skaner. Hmm, jak to będzie po Chińsku? Standardową pomoc można uzyskać od miłych pań, które nudzą się w salonach sprzedaży telefonów komórkowych. Salony te, różnych marek, rozkwitły w całych Chinach i jest ich znacznie więcej niż klientów. Nie ma tutaj wcale większych zdolności językowych wśród obsługi, ale przecież najbardziej liczą się chęci. No i działający translator, w leżących za ladą telefonach. Chwilę pojeździłem po mieście zaglądając za witryny, aż dotarłem do sporego punktu sprzedaży. Jak się po chwili okazało, spora drukarnia jest tuż obok. Wraz ze świtą udałem się tam z telefonem.
Przekopiowałem dokument na mp3’kę, podłączyłem do komputera i jest, mam wydruk. To teraz długopis w dłoń, podpisy i skanujemy. Znowu kopiuję pliki, tym razem w drugą stronę. Jeszcze proszę o hasło do WiFi i wysyłam dokumenty.
Dziękuję za pomoc, a wysyłkę pocztą zostawiam sobie na jutro.

Pustynia nie przeszkadza w nawadnianiu parków w miastach
W mieście jest duży zielony park, ale na nocleg postanawiam odjechać kawałek za miasto. Za zaroślami rozstawiam namiot, niebo zaczyna ciemnieć. Zbliża się burza, ale nie taka zwykła. Gdy leżę już w namiocie, zaczyna mocno wiać, a zewsząd dostaje się piach. Zamykam oczy, przekręcam się na zawietrzną i zawijam w śpiwór. Śpi się rewelacyjnie.
Rano w namiocie mam pełno piachu, ale jedyne co należy zrobić, to dobrze go wytrząsnąć ze śpiwora i sypialni. Przy tej operacji zauważa mnie dwóch spacerowiczów. O dziwo jeden z nich płynnym angielskim zaczyna mnie wypytywać skąd, dokąd i tak dalej. Pogratulowali mi i poszli dalej. Znajomość angielskiego jest tak zupełnie przypadkowa, że dalej można być z tego powodu skonsternowanym.
Jak to rano, knajpy pozamykane, ale jest streetfood. Wśród klientów ja i dzieciaki kupujące wałówkę przed szkołą. Oczywiście jem na miejscu. W pewnym momencie dziewczyny ze stojącej grupki przynoszą mi jakiś napój ze sklepu obok. Po chwili odchodzą dość głośno się śmiejąc.

Streetfood. Uczniowie kupują żarcie zanim pójdą do szkoły. Jest to sposób na zjedzenie czegoś, zanim otworzą knajpy.
Ostatnia misja w mieście, wysłać papiery pocztą. Zajeżdżam pod wcześniej upatrzony budynek China Post. Niestety tutaj listów się nie wysyła, a ulicę dalej. Dostaję namiary i zgłaszam się do dobrego budynku. Trafiam na pewną panią, która ma pecha, bo trafiła na mnie. Nie rozumiemy się ni w ząb, przez jakiś kwadrans próbujemy na migi. Nie idzie nic, więc pani wzywa kierownika. Kierownik gdzieś dzwoni i wskazuje, żebym czekał. W międzyczasie zostanie sprowadzona inna pani, która robi za tłumacza i objaśnia jak wypełnić papiery po Chińsku. Do zakłopotania doprowadza ją fakt, że podpisuję się z nazwiska, a adresuję od imienia. Kończymy na tym, że „tak po prostu jest i już”.
Uboższy o ponad setkę juanów za wysyłkę z „remote area”, jaką jest to zadupie na pustyni, wyruszam w drogę do ostatniego punktu przed granicą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.