Na wybrzeże

Tereny w dolinie rzeki Liao to jedne z bardziej zaludnionych części północnych Chin. Upiornie płaski krajobraz, tereny zalewowe i raczej mało ciekawa jazda, ale przejechać trzeba. Na szczęście, poza krótkimi odcinkami, drogi są szerokie. W tą zasadę wpisuje się odcinek Yingkou-Dawa, o 5 pasach w jedną stronę, w tym dwóch dla ruchu lokalnego. Co z tego, że dookoła jeszcze pustka? Zapełnienie terenu to tylko kwestia czasu. Pośród poletek ryżowych wyrastają nowe osiedla. W międzyczasie w powietrzu unosi się smród ropy z szybów naftowych. To, że wszystko stoi w wodzie to mały problem.
Niesamowita kombinacja. Plantacja ryżu, pole naftowe i budynki mieszkalne. Wot, Chiny. Przejeżdżam tylko przez rzekę Liao i dojeżdżam do nasypów linii kolejowej Pekin – Shenyang. Pociągi przejeżdżają tutaj około 250km/h, ale hałas jest sporo mniejszy niż przy konwencjonalnej linii. Słychać tylko głośne „zium” i tyle.
Postanowiłem spędzić przy tym noc, spało się całkiem nieźle.

Następnego dnia rano, po przejechaniu krótkiego odcinka, zajechałem do Linghai. Jest wcześnie rano, pustki na ulicach, knajpy jeszcze pozamykane. Gdzie tu coś zjeść? Streetfood na ratunek! Chińczyk przed pracą też chętnie zje coś ciepłego. Obsługa na chodniku, z wózka akumulatorowego z kuchnią. Dostępne plastikowe siedziska nieopodal. Najbardziej rozbawił mnie „studencki patent” na podawanie zup. Jako, że zaplecza sanitarnego zasadniczo nie ma, naczynia ciężko byłoby myć, to na miskę nakłada się wpierw kawałek folii, a potem nalewa zupy. Po konsumpcji wywalamy folię, a miska czysta.
Biorę naleśniki z makaronem ryżowym i jakąś zieleniną w środku. Również zapakowane w folijkę, od pani w maseczce i rękawiczkach.

Czekało mnie teraz jakieś 70km mało przyjemnej drogi alternatywnej do autostrady. Po minięciu Huludao i bazy marynarki w tymże mieście, dotarłem nad wody zatoki.

Tyle jazdy, by znaleźć jakiś punkt z widokiem na morze
Dalsza droga prowadzi po umiarkowanie zaludnionych terenach, obok płytkiego morza. Mija się głównie wioski rybackie i pola.
Gdy niebo zaczęło się przejaśniać, a temperatura poszła w górę stwierdziłem, że czas na przerwę w cieniu. Jednak w upatrzonym z oddali miejscu już ktoś był. Ten wesoły obywatel jedzie wzdłuż wybrzeża, z Dalian do Tiencin. Zgarniam go po drodze.
Spotkany rowerzysta nie był typowym sakwiarzem. Na bagażnik wrzucił plecak, zawiesił na kierownicy baniak z wodą i to mu wystarczyło, żeby wyruszyć w podróż. Zanim dowiedziałem się więcej, trzeba było go pociągnąć za język. Jak to typowy Chińczyk, wstydził się rozmawiać po angielsku.
Nawet jeśli twoja podróż dopiero się zaczęła, miej ze sobą zdjęcia z poprzednich! Trochę pokazywania zdjęć, czegoś do jedzenia i dowiedziałem się więcej. Jak to tłumaczył, w chińskich szkołach nauka angielskiego jak najbardziej obowiązuje. Uczą się pisać i czytać, ale niestety nikt nie uczy ich mówić. Stąd bardzo popularne jest zatrudnianie obcokrajowców do nauki języka.
Jedno się nie zmienia, gdy już uda się dogadać, narzekanie na władze w kraju jest wszędzie takie same. Czyli chciwi, pazerni i głupi politycy. Brzmi znajomo?

Nowy towarzysz podróży w Pekinie zapakował się w pociąg do Dalian, a teraz jedzie wzdłuż wybrzeża. Kierunek się zgadza, tempo po płaskim też, więc jedziemy razem. Na nocleg wybieram nadmorski teren nieopodal hodowli mięczaków.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.