Niebawem dołączył do nas jeszcze jeden rowerzysta, który wybrał się na przejażdżkę. Podjechaliśmy razem do miejsca, gdzie mur spotyka się z morzem.
Wokół oczywiście wybudowano zaplecze turystyczne, ale nie zamierzałem z niego skorzystać. Towarzysze również stwierdzili, że to nie ma sensu, bo poza samym fragmentem muru, reszta wokół to współczesna imitacja.
Pojechaliśmy do centrum miasta, gdzie zaproponowałem jakiś obiad, zanim się rozdzielimy. Jednak chiński podróżnik nie chciał słyszeć o tym, żebym płacił za posiłek, choć raczej groszem nie śmierdział. Dostałem od niego jeszcze drobiazg w formie amuletu na drogę. Pożyczyliśmy sobie szczęścia, a ja odbiłem od wybrzeża w góry.
Nieopodal miasta-twierdzy, w górach, są te bardziej prawdziwe fragmenty chińskiego muru. Niestety pochmurna pogoda zaczęła przechodzić w deszcz, co odebrało mi ochotę na piesze wycieczki. Tradycyjnie, zaczęło padać i padało do późnej nocy. Pozostało jechać dalej, wgłąb kontynentu.
Następnego dnia obrałem kierunek na miasto Chengde, do którego podążałem bocznymi drogami następnej prowincji, Hebei. Obrany szlak do zbyt tłocznych nie należał, ale nadkładał nieco kilometrów.
Tradycyjnie już, jak w ostatnich dniach, zaczęło lać. Udało się minąć zabudowania i wstawić namiot na pole obok drogi. Miejsce chyba dobre, bo dopiero rano spotkałem rolników. Poczęstowali mnie papierosami, z grzeczności odmówiłem i pojechałem dalej główną drogą, do Fengning. Podczas postoju w mieście pierwszy raz spotkałem się z chińską wersją przekąski „ala kebab”. Buła, w którą pakuje się trochę zieleniny, posiekane ostre papryczki i gotowane mięso kurczaka (jak z rosołu). Brane na wynos, smakują całkiem nieźle, także na zimno.
W drodze wiele razy widziałem na asfalcie ślady wody, choć nigdy nie padało. Zauważyłem kierowcę ciężarówki, który wlewał wodę do zbiorników. Zacząłem dokładniej przyglądać się ciężarówkom i połączyłem fakty. Spora część z nich ma przy kołach pomontowane zraszacze, do chłodzenia hamulców oraz felg przy jeździe w dół. Mokre koła zostawiają ślady na asfalcie, zagadka rozwiązana. Dziwne patenty, zwłaszcza, że tak proste rzeczy jak system palet, tutaj się nie przyjęły. Drobnica to zbiór luźnych pakunków, na który narzuca się plandekę i obwiązuje sznurami.
Pozostało przejechać do ostatniej już prowincji przed granicą. Za miastem odbiłem na zamkniętą, remontowaną drogę. Odcinek wyłączony z ruchu był duży, ale same roboty były tylko przy przełęczy. Tutaj częściowo wjechałem po starym śladzie, przenosząc rower po nasypie. Pusta droga tylko dla mnie, a jakie widoki! Po wjechaniu na 1800m pierwszy raz znalazłem się na stepie.