Chłodny poranek
Poranek przywitał mnie rześkim powietrzem, najzimniejszym jak do tej pory. Zwijam mokry namiot i jadę w stronę morza. Mijam pierwsze szczyty z resztkami śniegu i stare bazy wojskowe, pozostałości po zimnej wojnie. Pogoda zmienia się w tym czasie dwa razy, ciągle ściągam i zakładam strój od deszczu. W końcu ląduje w miasteczku i udaje się z ciekawości do sklepu. Płacę 36 norweskich koron (ok 18zł) za dwa banany i trzy bułki, o luksusowym żarciu w fińskim wydaniu nie ma mowy.
Osłodą jest za to przebłyskujące zza chmur słońce i piękne widoki. Odpływ odsłania większy fragment wybrzeża, co zwabia okoliczne ptaki. Głównie albatrosy i ostrygojady. Dźwięk jaki wydają te ostatnie jest nie do podrobienia.
Dalsza droga, od krzyżówki dróg E6 i E69, prowadzi prosto na północ, wzdłuż fjordu Porsanger. Od zachodu jest skalna ściana, która stanowi osłonę przed wiatrem. Niestety pogoda coraz bardziej się komplikuje, a za kolejną zatoką osłony już nie ma, wiatr uderza z pełną siłą. Pierwszy raz przewraca mnie razem z rowerem, na szczęście na pobocze. Jazda w porywach 15km/h, mijające pojazdy zdmuchują z drogi. Posiłek zjadam osłonięty przez skały.
Najgorsze warunki panują przed samym wjazdem do podmorskiego tunelu Nordkapp. Ledwo stoję, o jeździe nie ma mowy. Prowadzę rower, zatrzymując się przy porywach. Smaczku tym absurdalnym warunkom dodaje zanikający ruch wszelkich pojazdów. Zostaje ja, kurewski wiatr, zaczynający padać deszcz i renifer, który stoi niewzruszony nieopodal wjazdu do tunelu. Intensywnie klnąc i zużywając całą posiadaną energię, wjeżdżam w otchłań, zimną i wilgotną. Szybko osiągam poziom poniżej 200 m pod morzem, a następnie z ledwością wtaczam się w górę.
Po drugiej stronie wita mnie mgła i mżawka. Nieopodal lokalizuję parking z toaletą (ciepła woda i grzejniczek!). Nawet nie chce mi się rozbijać namiotu, siedzę i łapię oddech. Po raz kolejny wzbudzam litość, zaczepia mnie pan z kampera i proponuje posiłek. Leń wygrywa i chętnie przytakuję takiej propozycji. Po chwili okazuje się, że Francuz, porozumiewający się łamaną angielszczyzną, gorszą od mojej, okazuje się synem polskich emigrantów. Tak, więc pan Ryszard rozumie i mówi po polsku! Ryszard, jego małżonka i ja przyjemnie spędzamy czas, głównie na mojej opowieści z podróży. Umawiamy się na wspólne śniadanie rano.