Przejażdżka po obronie

Wycieczka wygrzebana z archiwum. Zrealizowana prawie rok temu. Notatek żadnych, zdjęć też nie chciało się robić, ledwie kilka pstryknięć. Jedyne co się ostało to ślad GPS i to, co w głowie. Zapraszam do lektury.

Praca inżynierska oddana, obroniona i dawno wyczekiwany moment, mam wolne! Pierwotnie miałem pojechać gdzieś na narty – śladówki. Jednak pogoda w całej Polsce definitywnie się do tego nie nadawała. Potrzebowałem coś ze sobą zrobić, odmóżdżyć się i dać sobie wycisk. Ekwipunku na ujemne temperatury nie posiadałem, więc kombinowałem jak tu nie przemarznąć. Przypuszczałem, że na zachodzie będzie cieplej, więc nakreśliłem trasę blisko granicy z Niemcami. Kupiłem tani bilet Interregio do Poznania i zapakowałem się na podróż.

Chłodny start

19 lutego pojechałem na Wschodnią i zapakowałem się do pociągu. Trafił się taki z wagonem na rowery i narty. Byłem jedynym podróżnym posiadającym tego typu sprzęt. Mimo to nakazano mi powiesić go na wieszaku. Już mniej istotne, że w ten sposób zająłem więcej miejsca (rower na wieszaku, a sakwy na podłodze). Gdzieś tak w połowie trasy, od wibracji odpadła jedna ze śrub mocujących ów wieszak. Cóż, to nie był mój pomysł.

We względnym spokoju dojeżdżam do Poznania, o czasie. Wysiadam i czym prędzej ładuję się po długich schodach do wyjścia. Chwila oddechu, włączam GPS i ruszam. Na początku ulicą, a potem trafiam na całkiem przyzwoitą drogę rowerową, która ciągnie się prawie do granic miasta. Miła niespodzianka. Potem trochę kluczę bokiem, by nie jechać starą krajową dwójką. Wylot na Rokietnicę i zaczyna kropić. Jadę w bok, by znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Po śniegu nie ma śladu, ale wszędzie stoi woda. Słabo. Rozbijam się w miarę suchym miejscu, ale za to zupełnie na widoku, nieopodal zarośniętej linii kolejowej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.