Przejażdżka po obronie

Na zachód!

Pogoda rano, od tej wieczorem dnia poprzedniego, nie specjalnie się różniła. Nie zachęcało to do wyjścia z namiotu. Ruszam jeszcze na północ do Obrzycka i zaczynam kluczyć po ciekawym terenie na południe od Sierakowa.

Gruntówki też są przyjemne, piaszczysta gleba jest jeszcze mocno zmrożona i nie stanowi przeszkody. Wraz z upływającymi godzinami robi się znośnie ciepło. Wyjeżdżam na krajową 24, by cisnąć na zachód, byle dalej. Im dalej, tym więcej lasu. Zapada zmrok, zjeżdżam w bok i rozbijam się w lesie. Sucho i znośnie zimno.

 Następnego dnia kontynuuję drogę, aż do linii Odry. Warunki wymuszają na mnie alternatywny tryb dnia. Najpierw ruszam na rower, by się rozgrzać, a dopiero potem jem śniadanie. Pogoda mocno taka sobie, zimno, a na dodatek w drodze do Kostrzyna dopada mnie ulewa. Moje braki w wyposażeniu stają się upierdliwe, brak mi nawet spodni przeciwdeszczowych. Jadę w deszczu i zajeżdżam do Mac’a, by się trochę ogrzać i złapać WiFi. W tym momencie, cały mokry, mam trochę dosyć. Sprawdzam w internecie, czy da się stąd jakoś ewakuować. Rozkład komunikacyjny był tak żałosny, że rezygnuję z ucieczki. Jedziemy dalej!

 

Teraz na północ. Momentami pada, ale już bez sensacji. Odbijam w bok na Cedynię i teren znowu robi się ciekawy. Mało zaludnione tereny, a drogi puste. Zapada zmrok i z lenistwa kręcę się szukając jakiejś dobrej miejscówki na nocleg. W Lisim Polu nie znajduję nic godnego uwagi, więc jadę dalej. Kolejny raz tego dnia dopada mnie ulewa. W strugach deszczu i ciemności jadę do Widuchowej. Kręcę chwilę i znajduję dom w budowie. Bingo! Podjeżdżam od tyłu, rozstawiam namiot w środku, zdejmuje mokre ciuchy i rozwieszam je na deskach. Zapadam w mało spokojny sen.

Rano zwijam się zanim ktokolwiek mnie zauważył. Ciuchy trochę przeschły, ale szału nie ma. Za to mam słońce, które daje mi chęć do dalszej jazdy. Jeszcze trochę na północ i jadę do Myśliborza, a potem do Gorzowa. Jazda nie nudzi, pojezierza to dobra odmiana od płaskiego Mazowsza. Na zjeździe do doliny Warty, zaczyna dzwonić hamulec. Za parę kilometrów, po krótkiej kontroli, orientuje się, że przednie koło jest zupełnie luźne. Szybkozamykacz się poluzował, prawdopodobnie w wyniku dyndania na pociągowym haku. Dobrze, że to zauważyłem, bo mam pecha wjeżdżać do Gorzowa po kocich łbach. W supermarkecie łapię się na gorące pieczywo, więc przejazd przez miasto wychodzi na plus. Do Strzelec jadę krajową 22, mało przyjemna i mało rekreacyjna trasa. W mieście grzeję kolację i ruszam do doliny Noteci.

Było jasne, że muszę tym razem nocować pod dachem. Bezchmurne niebo jednoznacznie wskazywało, że będzie piździć, teren to ułatwiał. Na dodatek mój śpiwór po tych kilku nocach był mokrą szmatą. W Drezdenku ląduję po zmroku. Zaczepiam ludzi, poszukując jakiegoś noclegu. Zagadałem do rowerzysty na tricyklu, postanawia mi pomóc. Podjeżdżamy do hotelu, ale z ceną 300zł za noc to nie jest moja półka, nawet nie mam przy sobie tyle. Wydzwania jeszcze do kogoś przez telefon i w rezultacie przygarnia mnie na noc.

Idziemy zatem po piwo. Chłopak ma porażenie mózgowe (stąd tricykl), lekko upośledzoną motorykę, ale gadało się z nim w pełni sensownie. Na aparacie miałem jeszcze fotki z Wyprawy na Bałkany, więc było o czym opowiadać. Dzięki jego pomocy porządnie się wyspałem i wysuszyłem ekwipunek, starczy na następne noce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.