Podróż przebiegła nad wyraz spokojnie. Choć wybrałem najszybsze połączenie lotnicze, to i tak było to prawie 20 godzin. Z czego ledwie kilka przespałem. Po zabraniu bagażu, załatwieniu migracyjnych pierdół, kontroli pudła z rowerem, mogłem wyjść przed terminal i zacząć składanie puzzli. Była to dobra rozgrzewka, bo pilot poinformował przed wyjściem, że na zewnątrz jest całe 6 stopni. Brr.
Rower poskładany na tyle, żeby był w stanie jechać, ruszam. O, jak dobrze, po tylu godzinach siedzenia. Aby wydostać się z lotniska w Santiago, są dwie drogi. Krótsza przez krótki kawałek autostrady i okrężna na około lotniska. Choć ponoć nie ma problemu, by ten kawałek przejechać rowerem, obrałem dłuższą drogę. Tutaj się trochę pogubiłem i już za moment musiałem przerzucać rower przez betonowe bariery.
Przemieszczałem się bocznymi uliczkami i parę rzeczy rzuciło mi się w oczy. Jest w cholerę wałęsających się psów. Nie są agresywne, nie szczekają, ale lepiej nie wpakować się w nie kołami. Już na lotnisku widziałem dwie tabliczki, standardową – nie karmić ptaków i obok drugą, nie karmić psów. Druga rzecz, są tutaj dobrze nam znane gołębie. Czyżby europejczycy byli tak głupi, by zabierać ze sobą te zasrańce?
Dojechałem do rzeki Mapocho. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, poza wodą o kolorze błota, to dzikie wysypiska, oraz tu i owdzie przechadzające się osoby o prezencji żula. Stopniowo obraz się zmienia, im bliżej do centrum. Nad rzeką ciągną się parki i ścieżki, na których panuje całkiem spory ruch. O ile kierowcy jeżdżą lepiej niż się tego spodziewałem, to piesi zachowują się jak Chińczycy, lezą jak chcą, mają w dupie światła itd. Światła mają długie cykle i są upierdliwe. Rozwiązania infrastrukturalne podobne do amerykańskich, więc jazda rowerem po centrum nie należy do przyjemnych i szybkich.
W końcu dotarłem do mieszkania jednego z użytkowników warmshowers.org, gdzie mogłem chwilę odpocząć. Może jednak najpierw coś zjeść? Knajp jest zatrzęsienie, restauracje, kawiarnie i fastfoody są wszędzie. Razem z poznanym Ricardo wybraliśmy się do pobliskiego chińczyka. W zestawach lunchowych, poza porcją sajgonek i masą mięsa, jest jeszcze opcja napoju, w ramach której można sobie wybrać piwo lub wino. Bardzo ciekawy zwyczaj. Podobno we wszystkich knajpach jest standardowo doliczane 10% za serwis.
Chciałem załatwić jeszcze jedną rzecz, lokalną kartę SIM na potrzeby internetu. O ile kupno karty nie stanowi problemu, to dochodzi drobna niedogodność. We wrześniu 2017 rząd Chile uchwalił przepisy – telefony z zagranicznej dystrybucji mogą używać lokalnej karty SIM przez maksimum miesiąc, a potem będą zablokowane. Istnieje lista placówek, które mogą dopisać twój numer IMEI do whitelisty. Na moje szczęście, całe te kretynizmy obecnie nie działają, a wszystkie telefony, które są na listach lokalnych operatorów automatycznie trafią na whitelistę z dniem 18.11.2018 (termin ponownego uruchomienia systemu OABI). Oczywiście uzyskanie takiej informacji nie było trywialne, ale od czego jest translator? Tutaj jest trochę jak u nas, najprędzej płynnym angielskim odpowie ci cieć w markecie.W ramach rozgrzewki wybrałem się na kilka wycieczek po mieście. Część z buta, a część rowerem. W centrum, na głównych ulicach, tłok jest zbyt duży na mój rower. Jednak lepiej mieć tu MTB, bo większość bocznych uliczek jest wykonana z betonu, który nie należy do równych. Jeśli dom wygląda lepiej niż inne obok, zwykle ma zamontowany elektryczny pastuch nad ogrodzeniem. Najbogatsze dzielnice (Las Condes), położone na wzgórzach na wschodzie, mają bramy i ochronę. Ze wzgórz świetnie widać smog nad miastem.