Przed Hamburg
Noc całkiem ciepła, poranek też, niebo bezchmurne. Pozostało jedno zadanie, kręcić!
Kawałek do granicy nie był aż tak monotonny jak się tego spodziewałem, sporo małych górek, mija szybko. Za granicą standard dróg rowerowych gwałtownie podupada, niestety podobnie upierdliwe co te polskie, tyle, że są prawie wszędzie. W najbliższym mieście wymieniam niezużyte banknoty na Euro i jadę do Szlezwik, a potem w stronę Hamburga.
Z ciekawostek, Kanał Kielski pokonuje podziemnym tunelem, na krańcach którego znajdują się sporej wielkości windy.
Gęstość zaludnienia, w tych rejonach, nie jest oszałamiająca, więc o miejsce na namiot nietrudno.
Ostatni BIG
Od wczoraj niebo jest przeważnie bezchmurne, zwłaszcza w nocy. Gdy wstałem za potrzebą, ujrzałem piękny widok, gwiaździste niebo i wyraźnie widoczna mleczna droga, a przecież to tylko 70 kilometrów od Hamburga.
Rano widoki nie były już tak oszałamiające, gęsta mgła, która dość szybko opadła. Cały dzień ciepły i słoneczny.
BIG w Hamburgu był i nawet było coś z niego widać. Za to przewalanie się przez miasto zakrawa o masochizm, bez GPS można zapomnieć o sprawnym nawigowaniu tutaj. Poruszam się teraz na wschód, z wiatrem w pysk. Przewaga wiatrów zachodnich, taaa. Gdy jadę po otwartej przestrzeni nie jest za przyjemnie, oby więcej lasu.
Z wiatrem w twarz
Kolejna noc i dzień z bezchmurnym niebem, absolutne nic na horyzoncie. Oczywiście kierunek wiatru się nie zmienił, więc poruszam się bardzo wolno, tracąc masę energii, zwłaszcza w otwartym terenie.
Nie ma tutaj tak wielu dróg jak w Szlezwig-Holsztyn, a poruszam się dziś właściwie wyłącznie główną drogą 104 na Szczecin. By być w zasięgu tego miasta jutrzejszego dnia, jechałem do zachodu słońca, zatem drugi raz piszę notatkę w świetle czołówki.