Na południe

Po północnej pętli przyszedł czas, by ruszyć w długą drogę, na południe.
Na promie jest chwila na odpoczynek i podładowanie elektroniki. Większość pasażerów śpi na krzesłach.
Rezultatem opóźnień był fakt, że w Bodo wylądowałem po 11. Plan, by dziś znaleźć się za przełęczą na Saltfjellet, szybko padł. Na lądzie małe zakupy i przebijanie się przez masę skrzyżowań i świateł.
Parę kilometrów za miastem zauważam, że jedna z sakw ledwo wisi. Jest to znany mi problem, staję więc na poboczu, by to naprawić. Niestety, śruba haka sakwy jest zapieczona. Powstaje prowizorka – śrubka wykręcona z przerzutki, podkładka i trytka. To cudo techniki, którego nawet nie uwieczniłem na zdjęciu, przejedzie aż do Oslo.
W trakcie naprawy zaczyna padać, po wszystkim deszcz zamienia się w ulewę. Po drodze mijam samochód rozbity w rowie i zamknięty tunel, prawdopodobnie zalany. Interaktywna sygnalizacja kieruje ruch na alternatywną drogę. Jadę tylko w kurtce, bo przy ponad 20C jest mi ciepło w chlupoczących butach. Na szczęście po jakimś czasie zza chmur wygląda słońce i zaczynam schnąć. W Fuknes posilam się i wyżymam skarpety.
Dalsza droga prowadzi przez tunele, ale ja wybieram „objazd”. Bynajmniej nie z powodu zakazów, takowych nie stwierdziłem. Jest to ciekawa alternatywa, jeśli chce się zobaczyć, co natura w ciągu kilkunastu lat jest w stanie zrobić ze starą drogą. Całość jest mocno zarośnięta, nawet ktoś wybudował szałas! Dołem i oddzielnymi tunelami leci linia kolejowa, tuż przy morzu.
Obieram drogę na płaskowyż. Zaczynam szukać dobrego miejsca na nocleg, ale nic ciekawego nie lokalizuję. Tłukę się dość długo, aż do zupełnej rewelacji. Czeka na mnie pół otwarta altana, z legowiskiem, miejscem na ognisko, naszykowaną rozpałką i jeziorem w zasięgu kilku kroków. Gdy leżę sobie przy ognisku, zagaduje do mnie pewna pani, która udaje się do leżącej nieopodal hytty. Dostaję informację, nie wiem na ile prawdziwą, że na drodze potrącono niedźwiedzia i jakbym go usłyszał, to żebym się dobijał do owej hytty :)
Niedźwiedź nie przyszedł mi na spotkanie, zamiast niego zawitała burza. Pobłyskało, powiało i niestety zgasiło płomień. Brak dymu uaktywnił komary, najdziksze zwierzęta północy.
Zaczyna kropić, ale długo to nie trwa. Za to dostaję ostry wiatr w pysk i schodzi się sporo czasu zanim dociągnę do arktycznego kółka. Tutaj oczywiście punkt turystyczny, suweniry i inne tego typu atrakcje.
Za ze zdziwieniem odkrywam pomnik czerwonej gwiazdy, w okolicy jest ich kilka. Do Mo i Rana jadę w deszczu, ale na szczęście już osłonięty od wiatru. Widoki dziś nie zachwycają, wszystko ukryte w chmurach. W mieście robię zakupy, a potem czeka mnie wspinaczka w górę, równą, dobrą drogą. Dużo lepszą od E6.
Na górze czekają mnie jeziora z wyspami i kolory zieleni jak po przesadzonym tone mapping. Niestety gór nie widać, wszystko zasłaniają chmury. Tunel pod przełęczą o dziwo też zamknięty. Nie zamierzałem nim jechać, ale samochody też jadą ze mną, starą drogą. Dobijam jeszcze za granicę, do Szwecji i kończę dzień.