Pętla po Norwegii

By zsynchronizować się z wizytą w Oslo, miałem do przejeżdżenia tydzień. W sam raz, by zrobić sobie niezaplanowaną pętlę po centralnej części Norwegii.
Dalej czekał mnie mały rollercoaster po zimnym płaskowyżu i zjazd do przyjemnie ciepłej doliny. Zatankowałem wodę i próbuję coś zjeść, szału nie ma.
Dostałem trochę wiatru w plecy, co wykorzystuję, by dotoczyć się przed Tynset, w sam raz by trafić tam jutro rano. Forma marna, byle dalej.
Pogoda się polepsza, mam farta i łapię się w piękne okienko. Przy rozjeździe zostawiam bagaż i dalej jadę na lekko. Trasa wiedzie szutrową drogą, średnio około 10%, a momentami o wiele więcej. Słoneczko pięknie grzeje po plecach, a w koło kompletna pustka, idealne warunki. Pustka wynika też stąd, że ta, jak i inne podobne jej drogi, jest płatna. Na jakiejś wysokości jest postawiona bramka do poboru opłat od pojazdów motorowych.
Na końcówce drogi za bardzo się ślizgam i muszę kawałek popchnąć.
Ze szczytu mam piękne widoki na deszcze w dolinach. Jednak i tu nadchodzi chmura, więc zakładam wszystko co mam i ruszam w dół. Zabieram bagaże do Alvdal, gdzie jeszcze udaje mi się zjeść w spokoju obiad. Stąd rozpoczynam długą drogę, w deszczu, na Dovrefjell. Na nocleg instaluję się nieopodal przełęczy.