By zsynchronizować się z wizytą w Oslo, miałem do przejeżdżenia tydzień. W sam raz, by zrobić sobie niezaplanowaną pętlę po centralnej części Norwegii.
Zimny start
Zajeżdżając poprzedniego dnia na nocleg, czułem wielkie zmęczenie, więc nie zastanawiałem się zbytnio nad miejscem. Ot, kawał pola, nadaje się. W nocy obudził mnie właściciel tego skrawka.
Krótka wymiana zdań, „powinieneś zapytać się mnie o zgodę” (sure, po nocy będę latał i szukał właściciela pola w sąsiedniej wsi). Powiedziałem, że jutra z rana mnie już nie będzie. On pojechał do domu, a ja poszedłem spać dalej. Po cóż to było? Nie wiem, jak dotąd jedna z niewielu takich sytuacji w karierze.
Rano budzę się słaby, z dziwnym uczuciem w żołądku, tak jakby wczorajsza kolacja się nie strawiła. Jednak słowo się rzekło i trzeba się zmywać. Ruszam bez śniadania i iście żółwim tempem jadę do rozjazdu na remontowaną drogę. Trochę świeżego asfaltu, trochę tarki. Warto odnotować, że pierwszy raz na tej wyprawie gonił mnie podwórkowy kundel, w Skandynawii zjawisko niespotykane.
Dalej czekał mnie mały rollercoaster po zimnym płaskowyżu i zjazd do przyjemnie ciepłej doliny. Zatankowałem wodę i próbuję coś zjeść, szału nie ma.
Dostałem trochę wiatru w plecy, co wykorzystuję, by dotoczyć się przed Tynset, w sam raz by trafić tam jutro rano. Forma marna, byle dalej.
Tron
Rano pogoda nie zachęca do wyjścia z namiotu, chmury wiszą nisko i trochę piździ. Zjadam ciepłe śniadanie i ruszam do Tynset, by uzupełnić zapasy do pełna. Oczywiście kupiłem więcej, niż są w stanie pomieścic sakwy, więc część muszę zjeść pod sklepem. Robię nawrotkę na południe, pod górę Tron.
Pogoda się polepsza, mam farta i łapię się w piękne okienko. Przy rozjeździe zostawiam bagaż i dalej jadę na lekko. Trasa wiedzie szutrową drogą, średnio około 10%, a momentami o wiele więcej. Słoneczko pięknie grzeje po plecach, a w koło kompletna pustka, idealne warunki. Pustka wynika też stąd, że ta, jak i inne podobne jej drogi, jest płatna. Na jakiejś wysokości jest postawiona bramka do poboru opłat od pojazdów motorowych.
Na końcówce drogi za bardzo się ślizgam i muszę kawałek popchnąć.
Ze szczytu mam piękne widoki na deszcze w dolinach. Jednak i tu nadchodzi chmura, więc zakładam wszystko co mam i ruszam w dół. Zabieram bagaże do Alvdal, gdzie jeszcze udaje mi się zjeść w spokoju obiad. Stąd rozpoczynam długą drogę, w deszczu, na Dovrefjell. Na nocleg instaluję się nieopodal przełęczy.