Slalom przez granicę
Mgła z rana nie zachęcała do jazdy. Najpierw wybrałem się w kierunku wodospadu, który przyjemnie kołysał do snu tej nocy.
Droga w górę, od wilgoci, nieco śliska i łatwo zaliczyć wywrotkę. Wróciłem z aparatem do obozu i pojechałem do miasteczka, by zrobić zakupy. Spotkałem tam Fina, który jedzie do Norwegii. Zjedliśmy razem śniadanie, opowiedziałem mu mniej więcej co go czeka po drugiej stronie gór. Na spróbowanie brązowego norweskiego sera nie dał się namówić :) Skoczył do informacji turystycznej, a ja ruszyłem w drogę. Po paru chwilach mnie dogonił, po czym pojechaliśmy wspólny kawałek drogi. Za granicą odbiłem na południe, prosto w burzę. Od deszczu się nie uchroniłem. No, ale jeśli przekraczasz norweską granicę i nie pada, to znaczy, że coś jest nie tak.
Drugie uderzenie deszczu przeczekałem przed kolejnym wjazdem do Szwecji. Droga na południe robi się coraz bardziej płaska, ale długo to nie potrwa.
Upalny dzień
O poranku szybko rosła temperatura, musiałem wygrzebać krótkie spodnie, zakopane na dnie sakwy. Parę kilometrów rozkopanej drogi i trafiłem na właściwe tory. Dodatkową premią był wiatr w plecy, na szerokiej i równej drodze Sztokholm-Trondheim. Moim celem było Are.
O ile sam podjazd nie jest powalający, to dolina jest całkiem ciekawa. Nawróciłem się pod upatrzone miejsce przy Jarpen.