W dół, wzdłuż jezior
Śniadanie i w drogę. Jak się potem okazało, niezły rollercoaster wzdłuż jezior, jednak konsekwentnie w dół. W pewnym momencie słyszę głośny trzask, początkowo sądząc, że najechałem na coś. Po kilkunastu kilometrach orientuję się, że straciłem kolejną szprychę, kurna. Podciągam lekko sąsiednie i jadę w jakieś lepsze miejsce do naprawy. Niestety, zapasową szprychę wpakowałem w rurki bagażnika tak, że nie sposób jej wyciągnąć. Nie popisałem się inteligencją. Pozostaje mi użyć szprychy od zapasu przedniego koła (nieco krótsza). Na zabawach schodzi się koło godziny, na szczęście w przyjemnie grzejącym słońcu.
Na koniec dnia zostaje mi kawałek przyjemnego szutru i dojazd do rzeki. Noclegi w Skandynawii to rewelacyjna sprawa, podczas gdy ja rozbijam się przy rzece, dwoje młodych ludzi chodzi przy rzece z wędkami. Nikt nikomu nie przeszkadza.
Rzeki i jeziora
W nocy, tradycyjnie już, padało. Rano również grzmiało i zanosiło się na burzę. Po mokrym asfalcie udałem się w dalszą drogę. Kilka pagórków przecinam szybko, po czym zaczyna się długa trasa wzdłuż jeziora, którą urozmaicają mijane szczyty.
Natrafiam także na układanie asfaltu, który kładzie się tutaj kilkucentymetrową warstwą na stary. Oblepia on opony i utrudnia jazdę.
Od jeziora zaczyna się podjazd na płaskowyż Stekenjokk. Widoki są piękne, bo i pogoda dopisuje, a to nie zdarza mi się zbyt często.
Jadę nad następne jezioro. Szukając miejsca na nocleg, rzuciła mi się w oczy pewna chatka. Niestety, brakowało w niej ściany. Sądząc po zawartości, ktoś nie przypilnował pędzenia alkoholu. Długo nie szukając, tuż obok, trafiłem na altankę przy strumieniu.