Lato definitywnie się kończy, ale do wylotu zostało mi jeszcze trochę czasu. Na ostatni fragment, postanowiłem pokręcić się przy południowym brzegu jeziora Issyk-Kul.
Choć w dzień jest ciepło i słonecznie, to góry przykrywają gęste chmury. Czasem, gdy odsłonią kawałek, widać słabo kontrastujące, obsypane śniegiem skały. Jadę główną drogą wzdłuż jeziora, z planem, aby wrócić trochę bliżej gór, dolinami, które są między jeziorem, a głównym grzbietem. Wpadam jeszcze do Bokombaj, aby kupić coś na drogę. Ruch jest bardzo umiarkowany, poza konwojem pojazdów do kopalni Kumtor. Szykują zapasy na zimę. Zajeżdżam na nocleg nad jezioro.
O poranku pogoda pod psem. Gwiździ i piździ, normalnie jak nad Bałtykiem. Aż mi się zrobiło tęskno.
Nieopodal mojego noclegu znajduje się zespół dziwnych budowli, nieco już zrujnowanych. Niektórzy twierdzą, że to miało być coś związanego z turystyką. Niewątpliwie wybudowanie tego kosztowało kupę kasy, zwłaszcza na tutejsze warunki. Bardziej precyzyjnych informacji czym to miało być, nie znalazłem. Nie mniej warto zobaczyć, bo jest to dziwactwo pierwszej klasy.
Dojeżdżam do Tosor. Pogoda jest dalej mocno nieciekawa. Chwilę się zastanawiam, czy wracać tą samą drogą, czy spróbować pojechać w góry? W sumie, jak pokropi mi na głowę, to nic się nie stanie, z cukru nie jestem. Jadę!
Powoli wspinam się w górę rzeki, mijając tylko paru wędkarzy. Ot, trochę kropi, nie jest źle. Droga nie rozmokła, da się jechać. Odbijam od drogi na przełęcz Tossor do bocznej doliny. Im wyżej jestem, tym bardziej deszcz zamienia się w śnieg. Dookoła pagórki zmieniają barwy. Wdrapałem się na przełęcz, niziutką, 2500 metrów. Zacina śniegiem i z jednej strony wszystko jest nim obklejone.
Ot, taka tam zabawa, przyjemne urozmaicenie. Jadę dalej!
Za wsią krajobraz szybko się zmienia, coraz zimniej, mocniej sypie, a widoczność spada do kilku metrów. W końcu droga robi się zbyt śliska do jazdy, kawałek pcham.
Nie mam już wiatroszczelnych spodni, a szukać ocieplaczy mi się nie chce w tej pizgawicy, byle szybciej na górę i w dół. Aktualne spodnie mają panele wiatroszczelne na kolanach, ale żaden inżynier nie pomyślał, by dać takie same przy pachwinach. Masakra.
Jadę byle szybciej w dół, aby się ogrzać. Granica śniegu kończy się na 2000 metrów. Dojeżdżam do miasta Bokombaj, ale dalej wyglądam jak bałwanek, z przodu oblepiony śniegiem. Wpadam do knajpy się ogrzać i zjeść coś ciepłego. Kelnerka się pyta, co taka mokra podłoga przy mnie, ano śnieg. Kończę jedzenie, wychodzę na zewnątrz. Teraz pada nawet tutaj! Wołam kelnerkę, żeby sama zobaczyła. Zima przyszła.
Rozbijam się z namiotem na polu, wysokość 1800 metrów. Pada sobie równo i powoli robi się biało. Hyc do śpiwora, zobaczę co będzie jutro.