Poranek okazał się przepiękny. Czyste niebo i ośnieżone góry dookoła. Tym razem warto tutaj być i wykorzystać te nietypowe warunki.
Wyruszyłem do następnej, niskiej doliny. Największe wrażenie zrobił na mnie widok jeziora i białych szczytów po drugiej stronie. Tymczasem miałem przed sobą niewysoką przełęcz na 2300, gdzie mogłem zbliżyć się do jeszcze niestopniałego śniegu.
Podczas jazdy miałem możliwość poobserwowania wyższej partii gór po lewo i czasem widoków na jezioro. Szutrówka całkiem niezła, dopiero następna przełęcz okazała się taką tylko do wpychania. Stąd w pobliżu rzeki Turasu zjechałem z powrotem nad jezioro. Po drugiej stronie, na południowej wystawie, słońce niemal stopiło świeżo spadły śnieg. Jednak to już czas, by zebrać się do Biszkeku i szykować się do wyjazdu. Rozłożyłem namiot w pobliżu Ottoku, w tym samym miejscu, gdzie trzy dni temu.
Kieruję się z powrotem do Bałykczy, a stamtąd na główną drogę. Do sklepu po zakupy i w trasę. Nową, całkiem ładną dwupasmówkę. Leci w większości w dół, wzdłuż rzeki Czuj. Jedzie się przełomem rzeki, więc to całkiem fajna droga. Udaje się przejechać przyzwoite 130 km. Zapada zmierzch, więc odbijam w bok na pole. Dookoła rośnie cebula i całkiem mocno czuć jej zapach.
Na ranem mam niespotykane tutaj zjawisko, rosę na namiocie. Już zapomniałem o tym, jak zwija się mokry namiot. Trudno, wysuszę go, gdy dojadę na miejsce, już niewiele zostało. Jadę kawałek wzdłuż granicy z Kazachstanem. Dalej jest to taka pseudo ekspresówka.
Niestety przed miastem dwa pasy się kończą i robi się nerwowo. Obijam w pierwszą w bok, żeby dostać się do centrum. Tutaj mam scysję z jakimś idiotą, który wyprzedza mnie na gazetę i jeszcze pyskuje do mnie. Jazda tutaj to nic przyjemnego. Byle do hostelu, na odpoczynek.