Ostatnie chwile marcowego lata

Po długiej podróży dotarłem do miasta Bariloche. Dla mnie było istotne głównie ze względu na wygodne położenie i port lotniczy, z którego mam wykupiony bilet powrotny. Istnieje znacznie więcej powodów, by zainteresować się tym miejscem.

Bariloche po drugiej stronie jeziora

O zaletach Bariloche decyduje jego położenie. Miasto znajduje się na granicy stref klimatycznych. Od wschodu zaczyna się obszar pustyni patagońskiej, a od zachodu stroma ściana Andów. A to wszystko nad olbrzymim polodowcowym jeziorem Nahuel Huapi. Prawie jak w Alpach. Nic więc dziwnego, że pierwszymi kolonizatorami byli tu Niemcy, przyjeżdżający od strony Chile. To między innymi przez nich rozwinęło się tutaj regionalne centrum browarnictwa, uprawa chmielu i styl budownictwa przypominający niemieckojęzyczne części Europy.
Położenie przyciąga też masy turystów, ale na szczęście jest już po sezonie, tłumów już nie ma. Niestety, choć słońce dobrze przygrzewa, nie jest już zbyt ciepło, w samym podkoszulku już ciężko chodzić. Warto ruszyć w góry, póki jeszcze jest ku temu okazja, ale trzeba zabrać ze sobą coś na mróz.

Problem z szukaniem hostelu załatwiono za mnie, potwierdziłem tylko rezerwację na „Margarita de Polonia” i wylądowałem w całkiem przyjemnym miejscu. Hostel „Home Patagonia” renomę ma niezłą, bo rezerwację trzeba robić z lekkim wyprzedzeniem, inaczej wolne łóżko może się nie znaleźć. Dla rowerzystów jest ważny spory schowek na zapleczu, gdzie można zostawić rowery i bagaże na czas wycieczki w góry.
Następnego dnia rano spotkałem się z Michałem i Gosią. Ustaliliśmy, że plan jutrzejszej wycieczki lepiej obgadać przy jakimś chmielowym napoju. Tutaj niestety dosięgła nas niesprawiedliwość świata, mimo przejścia kilku przecznic dookoła centrum, nie znaleźliśmy żadnego otwartego baru lub restauracji, które serwują regionalne trunki. Wszystko czynne dopiero wieczorem. Trudno, trzeba zaopatrzyć się w sklepie spożywczym.

Cerro Catedral, tam się przejdę

Plan był następujący. Dojechać komunikacją miejską do ośrodka narciarskiego Villa Catedral i stamtąd ruszyć trasą przez kolejne schroniska górskie, położone w kolejnych dolinach. Schroniskami zawiaduje lokalna organizacja CAB (Club Andino Bariloche). W mieście istnieje biuro, gdzie można zasięgnąć informacji. W teorii wyjścia na szlaki powinny być zgłaszane przez formularz internetowy, gdzie deklaruje się plan wycieczki i uczestników. Potem z numerem potwierdzenia trzeba się zgłaszać w kolejnych schroniskach, a te mają między sobą łączność radiową i wysyłają informacje o grupach na szlaku.
Brzmi dość ambitnie. Może w sezonie ma sens, żeby nie przepełniać miejsc w schroniskach, ale po sezonie nie jest to szalenie istotne. Formularz wypełniliśmy, by dopełnić formalności. Pozwolenia, przewodnicy, opłaty itp. denerwujące sprawy nie są potrzebne (jak miło). Inna sprawa, że plan wycieczki zmienił się nam w trakcie, ale nie uprzedzajmy faktów.
Drugi z problemów polegał na transporcie publicznym. W Argentynie funkcjonuje coś takiego jak karta SUBE. Jest to przedpłacana karta miejska, ta sama na wiele argentyńskich miast, która umożliwia płatność za wejście do pojazdu komunikacji miejskiej. Przy kierowcy znajduje się kasownik i przy nim trzeba się kartą „odpikać” płacąc za przejazd. Brzmi dobrze, w czym problem? Ano w tym, że poza Buenos Aires, bardzo ciężko jest tę kartę zakupić. W każdym razie, w Bariloche się nie dało. Także ruszając następnego dnia rano, musieliśmy wybłagać innych pasażerów, żeby skasowali bilety za nas, wręczając im gotówkę. Trochę pomocny jest w tym fakt, że póki wszyscy w autobusie nie „odpikają” biletów, to kierowca nie ruszy. To nieco motywuje do pomocy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.