W nocy jest nieprzyzwoicie ciepło. Wychodzę z namiotu, by odcedzić kartofelki, ale coś na mnie syczy z krzaków, więc czym prędzej zawijam się z powrotem. Rano także mocno przygrzewa, zwijam się w dalszą drogę.
Stara, dziurawa droga, prowadzi obok zbiornika retencyjnego Papanskoje. Tama przegradza wąski przesmyk między wzgórzami. Ta sama rzeka, która źródła ma w pobliżu Jiptyka, przepływa tędy dalej do Osz. Droga jednak prowadzi lekko naokoło. Muszę się zdrowo napocić, by podjechać kawałek w górę, do drogi Osz – Isfana. Stąd, w sporym ruchu, docieram do miasta.
Trafiam na ulicę Lenina, pod pomnik. Stąd jest blisko do gościnicy, ale tylko w linii prostej. Jak nie chce się schodzić po schodach, trzeba zrobić kółko. Trafiam na miejsce, zielone i zacienione. Temperatura o kilka stopni niższa niż wyżej i przyjemny mikroklimat.
Czas na mini wypoczynek, spędzę w hostelu Tes następne trzy noce. Opcja budżetowa z rozbiciem namiotu w ogrodzie, ale z bardzo dobrym śniadaniem w cenie. Mi go polecono i ja również polecam.
W Osz jest sporo uprzyjemniających pobyt rzeczy, knajpy, kwas chlebowy sprzedawany na ulicy, dostępne świeże owoce oraz nieco hipsterskie, rosyjskie piwa, na przykład „Chamowniki”, czy „Wołkowska Piwowarnia”. Udaje mi się też znaleźć wielki kawał suszonej moskiewskiej kiełbasy. Miała być na drogę, ale była tak cholernie dobra, że nie wytrzymała kilku godzin. Dla wygłodniałych turystów czeka też dobra pizza z dowozem do hostelu. Kulinarnie jestem ukontentowany.
Czas na sprawy organizacyjne. Korzystam z internetu, instaluję resztę aplikacji oraz zaklepuję bilet z Biszkeku do czeskiej Pragi na 10 października. Trochę szybszy termin niż „muszę”, ale wiem, że zima kiedyś nadejdzie. Jak się okaże, z tym będę miał trochę racji. Uzupełniam także zapas lokalnej waluty. Mam kartę mastercard, jest jeden bank, który ją tu honoruje. Chodzi o Demir Bank, którego listę bankomatów pobieram sobie na telefon, na wszelki wypadek.
W hostelu jest trochę innych rowerzystów, para starszych Niemców z Monachium oraz para już dobrze zasuszonych staruszków z Nowej Zelandii. Cóż, właśnie przejechali przez Pamir Highway i czekają na wylot.
Dojeżdża także ekipa przygodnika, czyli Andrzej i Kasia. Miło pogadać z kimś po polsku. Niestety, zostawili w chińskiej taksówce butlę z pompką od kuchenki. Jazda bez kuchenki przez Pamir to nie najlepsza sprawa. Jednak bazar w Osz jest pełny gratów, sowiecki klon kuchenki primusa też się znajdzie. Dość osobliwy w obsłudze, trzeba przyznać.
Ja za to miałem swoje, nie mniej osobliwe, problemy techniczne. Odwróciłem rower i chciałem wymienić sfajczone klocki hamulcowe. Hmm, czegoś mi tu brakuje. Tak, dolna śruba, która trzyma obie połówki amortyzatora, wyleciała gdzieś po drodze. To najprawdopodobniej od przegrzanego tarczowego hamulca, którego ciepło pozwijało naklejki z goleni. Przez brak śruby wyleciał olej, co wyjaśniało nieco tępe działanie. Na całe szczęście, mam przyjemnie prymitywny w obsłudze model marki Rock Shox, czyli Recon Silver. Zero pierścieni segera itp. wynalazków. Części do naprawy znalazłem wśród klientów hostelu. Oring uszczelniający, śrubę M8 i olej do tylnego dyferencjału (do smarowania idealny). Jeszcze tylko wycieczka do apteki po „balszoj szpic”, co by odmierzyć olej i robię serwis w warunkach polowych. Złożone, nasmarowane, napompowane, test. O panie, jak to pięknie działa!
Jedzenie, spanie i rozmowy, na tym głównie zleciał czas. Mało konstruktywne, a jakże potrzebne w podróży.