W góry
Prognoza pogody, z poprawą na niedzielę, okazała się faktem. Ciepły poranek i bezchmurne niebo, idealnie wstrzelone w ten dzień, kiedy zaplanowałem wybrać się nieco wyżej, w góry. Szybko dojechałem do ostatniego większego miasteczka na drodze do Finlandii. Niedziela, w większości przypadków, jest tutaj dniem wolnym od handlu, więc tym bardziej, nie sposób zobaczyć tłum na ulicach.
Jadąc dalej spotkałem
pewnego Polaka. Tak jak i ja, jechał dookoła Skandynawii, ale w nieco innym stylu. Gdy spotkałem go, koło godziny 11, dopiero zwijał obozowisko. Białko uzupełniał łowiąc ryby. Jechał nieco zmodyfikowanym Rometem Jaguarem, w pełnym rynsztunku. Miał nieco więcej szczęścia z pogodą na Nordkapp parę dni temu. Pogadaliśmy dłuższą chwilę, ale musiałem się zwijać, chcąc jeszcze dziś pojechać w góry.
Zjadłem małe co nieco, zostawiłem bagaże i udałem się szutrowym podjazdem, którego brak na mapach. Droga dosyć ciężka, a i parę samochodów trzeba było po drodze przepuścić. To wszystko wynagradzały widoki, które przy tej pogodzie, powodowały zawrót głowy.
Punkt z bazy BIG niezbyt pokrywał się z drogą, więc podjechałem gdzie się dało, nawet trochę wyżej. Połaziłem chwilkę, zjadłem paczkę Marie i ruszyłem w powrotną drogę. Przypiąłem bagaż z powrotem i wróciłem na główną trasę. Znowu spotykam tego samego Polaka, cykamy sobie jeszcze zdjęcie i ruszamy swoim tempem. Ja daleko nie jadę, rozbijam się na przydrożnym parkingu, z widokiem na lodowce. On za to jedzie dziś dalej. Ot, zalety samotnej podróży, każdy ma swoje ulubione tempo i zwyczaje.
Finlandia raz jeszcze.
Wczoraj miałem ochotę zrobić zdjęcie lodowcom, ale pomyślałem, że rano będzie lepsze światło. Okazało się jednak, że norweski standard powrócił i wszystko zasłania mgła, do wysokości około 200m.
Za to, w taką pogodę, udało mi się zobaczyć trochę zwierzyny. Budząc się rano, poszedłem się odlać, z klifu do morza. Usłyszałem dziwne dźwięki, a po chwili dojrzałem dwa płynące delfiny. Na powrót po aparat już szans nie było. W dalszej drodze spotkałem jeszcze bliżej nieznane mi drapieżne ptaszysko i lisa.
Pustymi drogami dojechałem do skrzyżowania z E8, czyli Northern Lights Route. Zorzy nie będzie mi dane zobaczyć, jadę w górę, do granicy. Droga jest modernizowana, więc w zasadzie jedzie się po placu budowy.
Po przejechaniu granicy zaczyna się przejaśniać i można coś ujrzeć zza mgły. Podjechałem do przygranicznego sklepu i obkupiłem się, widząc normalne ceny. Spotkałem także Fina, który zwiedza swój kraj z sakwami (pierwszy dotąd napotkany), kolejny, który niezbyt dowierza temu gdzie i skąd jadę.
Objadłem się do pełna i ruszyłem pagórkowatą drogą na południe. Momentami kropiło, ale było tak ciepło, że założyłem krótkie spodenki, aż czuć, że to Finlandia. Powoli zaczęła się zbliżać pora na nocleg, ale wokół bagno. Po paru nieudanych próbach znalezienia miejsca nie nawiedzonego przez komary, podjechałem na stację benzynową, by tam w spokoju zjeść. Kawałek dalej wypatrzyłem miejscówkę. Czynności obozowe ograniczyłem do rozbicia namiotu i wskoczenia do środka. Tego kurestwa zrobiło się tyle, że i to ledwo daję radę.