Po sylwestrze czas na następny punkt do zaliczenia. Skoro udało się przejechać przez Salar, to może uda się dotrzeć na wulkan Uturunku? Nie zaszkodzi sprawdzić.
Przy wylotówce z Uyuni istnieje dość popularne cmentarzysko parowozów, które stały się niepotrzebne. Stopniowo przy pomocy sił natury oraz ludzi rozpadają się na kawałki. Turyści zachowują się tutaj jak małpy wypuszczone z klatki, więc szybko się zmywam, nic tu po mnie.
Przede mną długa ziemna droga, utrzymywana przez dużą kopalnię w San Cristobal. Jednak główny ruch na trasie, poza pojedynczymi ciężarówkami, to oczywiście terenówki z turystami. Dopóki jest ładna pogoda, jedzie się po tym całkiem dobrze, jednak po deszczu, ze względu na niskie nasypy, cała droga zamienia się w błoto.
Drugiego dnia udaje się dojechać do zjazdu na tak zwaną „drogę Lagun”. Chodzi o dojazd na obszar parku narodowego Eduardo Avaroa. Tutaj kończy się jakiekolwiek utwardzenie, a droga to takie mniej lub bardziej zapiaszczone dukty. Szeroka opona wskazana.
Pogoda jest podła, wieje i pada. Spokojnie jadę pod górkę, a tutaj podjeżdża kierowca ciężarówki i zaprasza na podwózkę. Grzecznie odmawiam, bo choć jazda łatwo nie idzie, to warunki są dalekie od naprawdę złych. Jedyne co chce znaleźć, to dobrą miejscówkę na noc, osłoniętą od wiatru. Jest taki obiecujący punkt na mapie, który postanawiam sprawdzić. Trafione w dziesiątkę!
Miejsce jest pełne ostańców skalnych, a terenówki z turystami je szczęśliwie omijają. Cisza i spokój. Wracam na główną trasę, w kierunku Villa Mar. W międzyczasie można zahaczyć o pierwsze z jezior, Lagunę Vinto i kolejne skalne szlaki.
Docieram do Villa Mar trochę po południu. Nie chce mi się gotować, więc rozglądam się za jadłodajnią. Jest tabliczka „śniadania, obiady, kolacje”. W środku pustka, ale kogoś tam wywołuję z zaplecza. Można coś zjeść? Nie, zamknięte. To po co wisi reklama, a drzwi są otwarte? Dziwne są ścieżki prowadzących interes w Boliwii.
Do dziwności pozostających w zasięgu wzroku dopisuję resztki samolotu, robiące za ozdobę. Nie znalazłem jednak informacji, co to był za lot i czemu resztki wraku tkwią akurat tutaj.
Rozmyślania przerywa rzeczywistość. Trzeba się przeprosić z kuchenką, która pracuje coraz gorzej. Benzyna, którą nalałem w Uyuni to straszne gówno, które nie chce się palić. Póki co, jakoś dycha, ale czyszczenie po każdym odpaleniu nie jest przyjemne. Na szczęście woda jest łatwo dostępna, a w wioskach są ogólnodostępne krany, nawet nie trzeba nikogo prosić o nalanie. Picie wody ze zbiorników powierzchniowych jest w tym rejonie niezalecane, większość jest pełna metali ciężkich i innych trujących substancji z wulkanicznych wyziewów.
Jedyne co wnerwia, to turyści w terenówkach, którzy traktują cię jak kolejną atrakcję turystyczną. Odbijam na boczną drogę w stronę Quetena Chico. Za miejscowością Zoniquera znowu załamuje się pogoda i dostaje zimnym wiatrem w pysk. Podjazd działa rozgrzewająco, ale wiatr robi swoje. To jest ten jedyny raz w tej podróży, kiedy wyciągam zimowe rękawice z sakwy. Na noc chowam się w jednym z osłoniętych miejsc w dolinie potoku.