Nazajutrz jest całkiem pogodnie, a warunki nastrajają optymistycznie. Widzę jednak, że szczyt jest cały w śniegu, więc tam nie wejdę. Chcę tylko podjechać jak najwyżej się da, a potem przespacerować się kawałek. Pakuję więc trochę wody i odrobinę szybkich kalorii i ruszam w górę.
Mniej więcej na wysokości 5200m znajduje się mini parking, do którego droga jest jak najbardziej podjeżdżalna. Wyżej robi się już zupełna rąbanka, na której ciężko utrzymać równowagę. Jazda na przemian z pchaniem. Wspinaczce towarzyszy intensywny smród siarki.
Udało mi się dotrzeć z rowerem na wysokość 5405 metrów. Do szczytu drogi zabrakło około 300 metrów. Pchanie roweru po mokrym śniegu, ani spacer wyżej, sensu nie miał. Bardzo szybko kończy się okno pogodowe, zbliża się burzowa chmura. Szybka fotka i odwrót do bazy. Jedyne co pozostało, to spalić trochę hamulców i zachować w pamięci dobre widoki na kordylierę Lipez.
Dojeżdżam do namiotu i wchodzę do środka coś zjeść. Pora na nagrodę, trochę suszonej wołowiny zakupionej jeszcze w La Paz. Po chwili nadchodzi chmura i zaczyna sypać śnieg. W samą porę. Robię sobie przerwę do końca opadu, po czym zwijam się i wracam tą samą drogą do Queteny Chico. Jeszcze wizyta w sklepiku i mogę udać się w dalszą drogę na południe. Za parę kilometrów jest następna miejscowość, Quetena Grande. Wbrew nazwie, jest sporo mniejsza. Widzę za to kolejny szlaban i centrum turystyczne w budowie. Elegancko omijam bokiem i rozstawiam namiot nad małym kanionem.
Dziś mam bezchmurne niebo nad głową. Ruszam w stronę Salaru Chalviri. Ruch na drodze zerowy, ale trasa jest przejezdna. Na razie mam przed sobą krótki podjazd, ledwie 500 metrów w górę. Jednak na tej wysokości żadna droga nie jest szczególnie łatwa. Wyszło pchanie.
Droga skręca na zachód, w stronę dwóch małych lagun. Wzmaga się wiatr, ale na razie da się jechać.
Chowam się za przydrożną tablicą, by nie wiało mi piachem w kanapki. Dalsza trasa jest już bardziej skomplikowana. Wyjeżdżam na dużą otwartą przestrzeń Salaru Chalviri. Nie jest to solnisko w stylu tego pod Uyuni, tutaj sól jest zakopana pod zwałami pyłu i gruzu skalnego. Przez środek wiedzie droga, ale poruszanie się tutaj jest teraz bardzo ciężkie. Wiatr zwala z roweru, więc na przemian jadę i pcham pod kolejne wydmy. Dostałem dobrze w dupę. Udaje mi się dociągnąć do głównej drogi, którą śmigają terenówki i schować się od wiatru za wzgórzem.