Cafayate-Chilecito

Przed Cafayate zaczyna się asfaltowy fragment Ruty 40. Na szczęście jest kilka ciekawych wariantów dla urozmaicenia drogi i ominięcia zatłoczonych fragmentów. Jest to też koniec jazdy przez wysokie góry, te będą teraz tylko tłem.

Przed wyruszeniem w drogę należy uzupełnić energię. Robię stopa w Cafayate. Jako regionalne centrum winiarstwa robi za kolejną turystyczną lokalizację, ale znacznie bardziej spokojną od Cachi. Zapakowałem się do jednego z tanich hosteli, gdzie wrzuciłem rower na ogródek. W końcu spłukałem drogowy pył ze sprzętu i z siebie. Jedyna rzecz, która ewidentnie wyprowadzała mnie z równowagi, to komary. Zanim byłem w stanie zasnąć, musiałem wytłuc wszystkie w pokoju, co zajmowało chwilę czasu.
Cafayate ma dość przyjemny, ciepły klimat. Odpowiedni na sączenie zimnego piwa i leżenie plackiem na leżaku. W piwo, świeże pieczywo i dobry ser zaopatruję się w małym spożywczaku, obsługiwanym przez gadatliwego właściciela. Skąd jesteś, z Niemiec? Nie. Skąd ten pomysł?
Wraz z palącym słońcem moje włosy tracą pigment. Wszystkie, nie tylko te na głowie. Blond wąsy wyglądają dziwnie. Dodajmy do tego niebieskie tęczówki w oczach i kupowanie piwa w krainie wina. Stereotypowy Aryjczyk jak w mordę strzelił. Motyw będzie się powtarzał jeszcze kilka razy w dziwnych momentach. Usłyszę też okrzyk „Viva Alemania!” jadąc przez wioski. Dobrze, że nie „Heil Hitler!”

Kawałek za Cafayate

Pierwszego lutego ruszam w dalszą trasę. Trzeba zacząć się turlać odrobinę szybciej, aby móc jeszcze zobaczyć nieduży kawałek Patagonii. Dalej mam porę deszczową ze związanymi z tym atrakcjami. Wiszą chmury, jest gorąco i parno. Na postoju w przydrożnej jadłodajni idzie dużo chłodnego napoju wraz z lodem. Ruszam dalej po świeżym asfalcie przez małe wioski przed miastem Santa Maria. O dziwo jest tu most.

W mieście zauważam przydrożny zieleniak. Przepastne półki uginają się od świeżych owoców. Jakże miła odmiana od pustynnej posuchy. Przyczepiam zakupy do bagażnika i ruszam dalej.

Po co budować mosty, skoro są potrzebne tylko kilka miesięcy w roku?

Na mnie deszcz nie pada, ale w górach obok wyraźnie tak. Przekraczam kilka wyraźnie wezbranych brodów. Po co budować mosty, skoro są potrzebne tylko przez część roku? Przy jednym z nich mam okazję obserwować poruszającą się falę świeżego błota. Przycisnąłem i udało się przejechać przed nią. Kolejne burze nadchodzą, więc wybieram miejsce na pagórku za krzakami, by nie zostać spłukanym przez błotną breję w czasie snu.

Kolejna zlewa na horyzoncie

Rano jest sucho, ale chmury dalej wiszą. Po paru chwilach z drogi zgarnia mnie stary znajomy z poprzednich kilometrów, Chris. Kupił nowy akumulator w Salcie, podleczył kolano i rusza do Chile. Niezbyt szybkim tempem, na jakie pozwala terenowy motocykl z klockowatymi oponami. Ja też ruszam, pustą drogą w stronę Belen.

Płasko i wieje

Jednak po skręcie na zachód przyjemna droga zamienia się w walkę z wiatrem. Drzew i krzaków nie ma, pozostała pustka, przerywana bardzo z rzadka przez auta. I tak przez 50 kilometrów.

W dole będzie trochę osłony

Ulgę daje dopiero zjazd do doliny rzeki Hualfin, tutaj skały i zakręty dają odpocząć od wiatru. Chociaż dookoła piętrzą się chmury, deszcz nie pada. Szukam jakiegoś fajnego miejsca na namiot, ale rozbijanie się nad rzeką odpada, a wszędzie skały. Turlam się tak aż do miasteczka San Fernando, ale słysząc z oddali jakiś festyn, oddalam się na odpowiedni dystans i wpycham rower między skały.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.