Cafayate-Chilecito

O poranku w ramach tradycyjnego rozruchu pałaszuję śniadanie i patrzę się na drogę. Przez pustą przestrzeń przemknęły czyjeś sakwy wraz właścicielem. Pomachałem ręką, ale byłem w wybitnie nierzucającym się w oczy miejscu. Nie szkodzi, jeszcze się spotkamy. Dużo dróg tutaj nie ma, a nie zwykłem spotykać tutaj ludzi, którzy poruszają się szybciej ode mnie.

Kończę jeść i zwijam obozowisko. Rano jedzie szybko i przyjemnie, droga ciągnie się w dół rzeki. Za paręnaście kilometrów doganiam sakwy i ich właścicielkę. Argentynka Yamila ruszyła z Salty przez jeszcze większe zadupie niż ja, czyli trasą przez Antofagasta de la Sierra. To nie jest jej pierwsza podróż wzdłuż Andów. Razem zjeżdżamy do Belen ciekawą drogą w kanionie rzeki. W mieście skręt na park miejski i można na chwilę przycupnąć. Ja jeszcze robię skok w bok na zakupy. Dziś niedziela, a po południu sklepy będą nieczynne.
Parki w Argentynie to strefa relaksu. Zielono, cień, kran z wodą, można złapać trochę internetu, a jak się dobrze poszuka, to i gniazdko z prądem będzie. Ludzie przychodzą posiedzieć, poczytać książkę, pogadać, posiorbać „yerba mate”. Choć tego ostatniego zwyczaju nie  rozumiem, to jest głęboko zakorzeniony w tutejszej kulturze.
Yamila ma hosta z couchsurfingu w mieście, daje mi też cynk o pewnym kempingu dla rowerzystów w Chilecito. Oboje tam zmierzamy, ale ja mam jeszcze ochotę na zobaczenie pewnej starej drogi, dawnego przebiegu Ruty 40. Nie do końca wiem czego się spodziewać, więc uzupełniam worek na wodę, w razie potrzeby długiego spaceru. Wymieniamy się numerami i ruszam w dalszą drogę.
Oczywiście nie warto tego robić na głodniaka. Zahaczam jeszcze na obiad. W małej salce małej restauracji jest całkiem sporo gości. Mówią w jakimś znajomym języku. Czescy motocykliści również przemierzają tą trasę.

Zrobiło się znacznie bardziej zielono

Wyjeżdżam na zielonego przestwór oceanu. Krajobraz dawno nie widziany. Belen jest położone na północnym skraju bezodpływowej kotliny. Cała woda z rzeki, której śladem podążałem od wczoraj, zaginie gdzieś między skałami. Ponieważ trwa pora deszczowa, nadmiar wody zasila zieleń. Bardzo przyjemna odmiana.

Rynek w Lądku. Jest gniazdko przy latarni, jest kran z wodą

Ostatni postój w cywilizacji, czyli jedno z najstarszych miasteczek w Argentynie, Londres. Chociaż w miasteczku prawie nic nie ma, to jest elegancki park w centrum. Ostatnie miejsce przed zjechaniem z asfaltu.

Droga przestała być przejezdna dla samochodów parę lat temu

Ruszam w stronę Cuesta de Zapata. Kiedyś fragment Ruty 40, nieużywana od wielu lat. Obecnie nieprzejezdna dla pojazdów dwukołowych, przez trudne do ominięcia osuwiska. Jak wiele tego typu traktów, informacje o przejezdności należy traktować z rezerwą, bo procesy erozyjne nie ustają. Także deklarowane „100% rideable” przez „Pikes On Bikes” jest dawno nieaktualne. Być może kiedyś ją wyremontują, ale to prędko nie nastąpi. Nie jest jednak źle, ale pewne fragmenty wymagają spaceru przez osypane kamienie, czy też wymyte koryta. Droga przyciąga motocyklistów, sporą grupkę Argentyńczyków spotykam na jednym z zakrętów.

Pora na nocleg

Podczas przeprawy zaczyna niezbyt mocno padać. Jest to całkiem przyjemne podczas jazdy przez zielony busz. Zatrzymuję się na noc tuż obok drogi, bo nie chce dziurawić namiotu w okolicznych krzakach. Na pewno nikt nie będzie mi tutaj przeszkadzał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.