Mało jest miejsc na świecie, gdzie można ruszyć z poziomu morza i w przeciągu 150 kilometrów znaleźć się na ponad 4000 metrów nad poziomem morza. Jak się aklimatyzować? Na pewno nie tak jak ja.
Po tym, jak spędziłem nieplanowany czas na naprawie piasty, mogłem ruszyć dalej. Po raz drugi mogę zaliczyć podjazd pod Alto Hospicio i jeszcze raz uzupełnić sakwy do pełna. Jedyna droga tutaj to autostrada, ale nikt nie ma ci za złe, jak pojedziesz nią rowerem.
Autostrada kończy się w Humberstone, jednym z opuszczonych miast na płaskowyżu. Przed wynalezieniem metod syntezy azotanów, wykorzystywanie naturalnych pokładów było konieczne do produkcji nawozów i materiałów wybuchowych. Po pierwszej wojnie światowej przemysł upadł, a wraz z nim miasta wydobywcze. Dostęp do tych złóż był jednym z powodów Wojny o Pacyfik.
Teraz krótki skręt na północ. Mijam kolejne ruiny po wydobyciu saletry. Droga jest płaska, a wiatr co i rusz tworzy mini wiry z pyłem. Przede mną Huara, miejsce, która służy głównie za postój dla ciężarówek. Jest kilka sklepów i można coś zjeść. Ostatnie miejsce, gdzie można załadować zapasy.
Pozostaje długa, łagodnie wznosząca się w górę, asfaltowa droga. Jest to najłatwiejsza trasa z wybrzeża. Prowadzi do granicy z Boliwią i obsługuje tranzyt z portu w Iquique. Ciężarówek jest umiarkowana ilość, a im wyżej, tym wolniej się toczą. Wolnossącym silnikom będzie brakowało tlenu tak samo jak mi. Dzień kończę na wysokości 2000 metrów, reszta wejdzie jutro.
Kolejne metry w górę, słońce tutaj jeszcze praży. Przerwę warto zrobić w okolicy wioski Chusmiza (3400), ostatniej przed granicą. Jest tutaj bar dla kierowców i można coś zjeść. To jeszcze zakres wysokości, który zawsze był dla mnie komfortowy, bez efektów ubocznych. Dalej w górę niby nachylenie podobne, ale idzie wyczuwalnie trudniej. W końcu dojeżdżam do punktu kulminacyjnego, 4200 metrów. 32 godziny temu gapiłem się na ocean, a teraz wjeżdżam na altiplano.
Płasko nie będzie, górki i dołki o małej wysokości względnej. Przebije jeszcze poziom 4350 metrów i zjadę odrobinę niżej na nocleg. Natychmiast po zachodzie słońca robi się zimno i zaczyna wiać. Zakładam puchówkę, rozstawiam namiot i chowam się za wzgórzem.
Brawo TY, Jaśku. Powodzenia w dalszej drodze. Uważaj na siebie. Wiatru w plecy. Do zobaczenia na „Zlocie”. Trzymaj się, pisz i rób zdjęcia. Cześć!