Piasty, hamulce i inne takie

Każdy z nas jest testerem sprzętu. Któż inny nie jest lepszym i tańszym, niż użytkownik końcowy? Ja przejawiam pewien talent w tym względzie. Doświadczenie tylko wzrasta. No więc, co tym razem?

Gdy urwałem to

Pierwszą awarią był przedni hamulec, który w widowiskowy sposób rozpadł się na kawałki na zjeździe. Odpadło ramię i zaczęło walić o szprychy. Znalazłem czerwone kółeczko regulacji na drodze, skręciłem z powrotem, mimo braku klucza w odpowiednim rozmiarze (płaski śrubokręt pomaga).

To znalazłem przypadkiem

Przy okazji znalazłem kolec w oponie. Jakże cienka jest granica między pechem, a szczęściem.

Niby wszystko skręciłem, ale hamulec działał trochę do dupy, nie odbijała klamka. Pomyślałem, że to pewnie przez rozwarstwioną linkę. Po kilkuset kilometrach stwierdziłem, że dobrze byłoby coś z tym zrobić. Podjechałem do sklepu rowerowego w Antofagasta i kupiłem linkę (nie ruszając zapasowej). Przy okazji wyszedł przed sklep pracownik, by obciąć nadmiar drutu. Wymieniłem, skręciłem, dalej hamulec działa jak gówno. No to rozbieram zacisk. Pracownik, widząc moje próby, zaprasza mnie do środka, może tam będzie łatwiej.

Na blacie warsztatowym faktycznie jest wygodniej. Rozebrałem, popatrzyłem. Gdy przykręcam ramię do oporu, te ustawia się krzywo i obciera o śrubę zacisku. Trochę do dupy. Pożyczyłem klej do gwintów i skręciłem śrubę bez dociągania. Miałem ofertę na nowy zacisk, ale innej marki. Jednak to by oznaczało wożenie kolejnych klocków hamulcowych w zapasie (bo oczywiście każdy model ma inne). Także na razie podziękowałem i wziąłem namiar na warsztat tej samej marki w Arice.

Po wyjechaniu z Antofagasty pojawił się inny problem, cholerna piasta i cholerny efekt ostrego koła. Tak jakby to samo co w Mongolii, ale inaczej. Inaczej, bo zazębia się tylko, gdy wpadnę w dziurę na zjeździe, ale też nie każdą. Tylko ja lubię dziurawe drogi, a nie chce stracić napędu, gdyby się wszystko zmieliło. Tyle, że teraz mam zero luzu w kole, żadnego latania na boki. O co może chodzić?

Podejrzenie padło na piny w kasecie M770, które chronią przed wpadaniem łańcucha. Tylko, że ich odległość od szprych to mniej niż milimetr, a na dołach cała piasta może się giąć i powodować chwilowe zazębienia. Także gdy dojechałem do Iquique, złożyłem wizytę w markecie budowlanym i kupiłem pilnik do metalu. Mniej niż godzina i pinów nie ma. Przy okazji podszlifowałem lekko przedni zacisk i wymieniłem klocki. Hamulec działa gites.

Tylko piasta dalej nie bardzo. Ruszyłem z rana, by najlepiej wykorzystać czas do wspinaczki znad oceanu na Altiplano. Wjeżdżam na dziurawy chodnik, a łańcuch huśta się jak dziki. Kurwa. Hipoteza o pinach w kasecie padła, coś w środku musi być zrąbane. Jadę do sklepu sieci Oxford (tego samego co w Antofagasta). Znajduje się w strefie wolnocłowej Iquique, co trochę komplikuje dojazd (bramy, sprawdzanie papierów itd.). Oczywiście kto zna najlepiej angielski? Stary cieć na bramie!

W sklepie serwisu nie mają, ale dali mi namiar na jeden w mieście. Wbijam adres do GPS i jadę. Na miejscu zamknięte. Kombinuję już jakiś inny, ale słyszę hałasy w środku i czekam. Drzwi się otwierają, więc standardowo podaję translator z opisem co i jak. Tu zdziwienie, bo pracownik serwisu zna angielski bardzo dobrze. Po chwili okazało się, czemu. Uciekł z Wenezueli kilka tygodni temu, a tak generalnie to jest inżynierem budownictwa. Pożyczam płaski klucz i ściągam bębenek. W środku syf, mnóstwo smaru. No tak, to mogło nie działać zbyt dobrze. Smar zapewne z łożysk. Czyszczę, składam z powrotem i zakładam z powrotem bagaże. Teraz droga na Alto Hospicio, czyli podjazd na 500 metrów za miastem. Podjechałem, kawałek dziurawej drogi, znowu szarpie łańcuchem. Kurwa. Szukam serwisu tutaj, ale nic nie ma. Z podkulonym ogonem wracam do Iquique, do tego samego warsztatu co poprzednio.

Możliwości zostały dwie. Albo to łożyska, choć nie wiem które konkretnie, albo pogiąłem oś. Nauczony doświadczeniem, łożyska w zapasie mam. W razie opcji nr 2 jestem w dupie. Co mi zostało, młotek w dłoń i do roboty! Łożyska wybite i nabite nowe. Żadne ze starych nie ma oznak zużycia. Skręcam całość, ładuje bagaż. Czas na jazdę testową, czyli zjazd i zaliczanie wszystkich możliwych dziur w chodnikach. Działa cymes, czyli to były łożyska. Wynik 2600 kilometrów, które mam obecnie na liczniku, nie jest oszałamiający w kontekście trwałości. Koło było zrobione nowe przed wylotem.

A inne rzeczy? Na przykład rozdarłem wiatrówkę, gdy ściągałem ją z pleców. Tutaj to chyba starość i rozpad tkaniny od słońca. Nowa już kupiona. Na szczęście prawie wszystko da radę tutaj kupić, ewentualnie przepłacając.

Ściągałem wiatrówkę przez głowę i tyle zostało z pleców. Czas na nową

Jako, że dzień poszedł w cholerę, mam dodatkowy stop w Iquique, a jutro z rana ta sama droga w górę.

5 myśli w temacie “Piasty, hamulce i inne takie”

  1. To jest ten moment gdy mogę wspomnieć mój post w Twoim wątku na forum dotyczący wożenia zapasowego zacisku, zamiast tarcz i tony klocków ;P
    A co do piast i łożysk, to nie znam się w tak wysokim stopniu, że zmieniam w tym momencie całe koło…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.