Chiński Ałtaj

Pierwotny plan, czyli jazda górami jak najbliżej granicy, musiał zostać zmodyfikowany. Co i rusz byłem przeganiany przez wojsko, ale i tak postanowiłem dalej kombinować, na tyle na ile potrafiłem.

Pogonili mnie i jadę główną drogą przez pustynię

Pogoniony z miasteczka Kurt, wylądowałem na głównej drodze G216, która przecina pustynię, w niewielkim oddaleniu od Irtyszu. Na otwartej przestrzeni przyszło mi walczyć z wiatrem w pysk. Wymęczony, wypatrzyłem stary budynek gospodarczy, obok opuszczonego gospodarstwa. W środku stał przykryty kocem stary motocykl Hondy, opryskiwacz i trochę chemii. Po tym jak skończyłem kolację, pojawił się właściciel motocykla. Rozejrzał się, poinformował, że ten biały płyn z trupimi czachami nie jest do picia i odjechał.

Następnego dnia czekało mnie jeszcze trochę kilometrów po pustyni. Wiatr trochę zelżał, przydał się do chłodzenia na tej patelni.

Kanał prowadzący wodę na pustynię

Droga przecina kanał Irtysz-Karamaj-Urumczi. Koncept podobny do zabierania wody z Amu-Darii, tylko z lepszym wykonaniem i większym rozmachem. Za zaporą spiętrzającą wody dla kanału, robi się bardziej zielono.

Dolina Irtyszu jest całkiem zielona

Wieczorem docieram do Beitun, w sam raz, by zjeść coś na kolację. Z gapiostwa zostawiam w knajpie czapkę. Orientuje się o tym dopiero po kilku kilometrach, także następną kupię po drodze. Jadę teraz do miasta Ałtaj, kolejnego w kolekcji „nazwijmy wszystko Ałtaj”.

Kręcę jeszcze parę kilometrów i odbijam na nocleg przy bocznej drodze na pola. W nocy nieźle wieje i znowu muszę poprawiać namiot, łamiąc śledzie. Trzeba będzie zakupić gdzieś następne.

Droga do miasta Altai

Następnego dnia mogę odetchnąć od upału, dziś słońca nie będzie. Turlam się do miasta, tam postaram się załatwić parę spraw.

Miasto Altai

Miasto Ałtaj jest położone w wąskiej dolinie. Dwie główne arterie przebiegają po obu stronach rzeki. Najpierw zahaczam o spożywczak. Wybór spory, jest nawet czekolada, ale w cenie zaporowej. Z łatwością udaje mi się kupić fajną, wentylowaną czapkę za parę juanów, ale ze śledziami do namiotu nie jest tak łatwo. Zaglądam do sklepów sportowych, ale sprzętu biwakowego nie mają. Wypytuję nawet w knajpie, ale nie specjalnie są mi w stanie pomóc. Trudno, jak nie tu, to gdzie indziej, ruszam dalej.

Tym razem planuję dostać się do jeziora Kanas. Kawałek za miastem odbijam na G217, która wydaje się jedyną drogą w tamtym kierunku. Istnieje pewien skrót terenem, ale wypatrzyłem go już po fakcie, podczas poprawiania map OSM.

Tego dnia słońca nie było, ale pojawił się  deszcz. Początkowo tylko mżawka. Jest tutaj mini przełęcz, za którą pada już konkretnie. Na zjeździe wyprzedzam ciągnik z broną, który za zjazdem wyprzedza mnie. Udaje mi się za nim schować i skorzystać z cienia aerodynamicznego. Kilkanaście kilometrów takiej jazdy bardzo się przydało, bo w najgorszą ulewę, w której naprawdę niewiele było widać, miałem osłonę i pomykałem 30 km/h. Ciągnik odbił w bok, a ja przejechałem jeszcze kilka kilometrów do najbliższej wioski. Tutaj znajduję otwartą knajpę, w której udaje się trochę obeschnąć. Na nocleg pakuję się w pobliskie pola za wsią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.