Zostało 19 dni wizy i cała masa kilometrów do zrobienia. Do Irkesztamu zostało ich ponad 2 tysiące. Trzeba spiąć łydki i ruszać na południe.
O poranku przywitało mnie bezchmurne, czyste niebo. Droga na południe to częściowo zakrzaczone piaski naniesione przez Irtysz. Bardzo suche i czyste powietrze sprawia, że widzę z drogi pierwsze zaśnieżone szczyty pasma Saur, najbardziej północnej części Tienszanu. To ponad 100 kilometrów w linii prostej!
Jednocześnie, obracając głowę, mogę ostatni raz zerknąć na Ałtaj.
Niby płaska droga, ale niewielkim stałym nachyleniem wznosi się na ponad 1000m npm. Jest ciepło, nawet bardzo. Dojeżdżam do miasta Jeminaj (Topterek), by móc chwilę odpocząć. Spokojne, ładne miejsce przy granicy. Nie ma wojska, pograniczników, punktów kontrolnych itp. rzeczy. Za miastem wybudowano zbiorniki retencyjne, zapewniające zapas wody dla mieszkańców.
Teoretycznie ruska sztabówka pokazuje, że istnieje jakiś szlak przecinający pasmo Saur. Niestety nie mam czasu zaryzykować sprawdzenia, czy droga istnieje i czy da się nią przejechać. Pozostało odbić na wschód i łukiem objechać góry.
W jednej z wiosek po drodze robię kolejną przerwę. Widzę zabawną scenkę w wiejskim sklepiku, wódkę sprzedawaną na szklanki. Za parę juanów ekspedientka leje małą szklankę wódki, a klient wypija ją na raz na miejscu. Jedno z zaprzeczeń stereotypu, że „Chińczycy nie piją”.
Równa, pusta droga prowadzi przez setki pagórków. Jest tu całkiem zielono, ale spora część pastwisk jest ogrodzona. Znajduję otwartą bramę i pakuję się wgłąb na nocleg, mając nadzieję, że o poranku nie będę bawił się w Wałęsę.
Następnego dnia jest już chłodniej i bardziej pochmurno. Dojeżdżam do głównej drogi, która za kilka kilometrów dobija do głównego traktu w stronę Karamay. Ruch umiarkowany, bo równolegle biegnie autostrada. Bardzo powoli, zjeżdżam w stronę dna Kotliny Dżungarskiej. Jedyny bardziej nachylony kawałek notuję przed miastem Hoxtolgay. Jest to jedno z brzydszych miast, które przejechałem w Sinciangu. Generalnie miasta w tym rejonie Chin były w większości budowane od podstaw, sypnięto tutaj mnóstwo pieniędzy. To miejsce zapadło mi w pamięć, przez wyjątkowo syfiaste przedmieście, z setkami warsztatów i zakładów. Centrum wygląda już dosyć standardowo.
Cały dzień trzymają się mnie chmury, aż w końcu dolatuje do mnie burza, przed którą chowam się pod wiaduktami drogi. Deszcz był krótki, ale intensywny. Kawałek dalej poczułem zapach ropy, dotarłem do pól naftowych.
Wiertnie są położone na skalnej pustyni, pomiędzy wyerodowanymi wzgórzami. Kawałek takiego terenu wykrojono na potrzeby centrum turystycznego „Ghost Town”. Tyle, że można się w spokoju pokręcić obok skał również poza płotem centrum. Pól naftowych na szczęście nikt nie grodzi.
Podczas poszukiwań ropy, co dość naturalne, znaleziono całkiem sporo szczątków dinozaurów. Park w mieście Urho jest zainspirowany tą właśnie tematyką.