Kotlina Dżungarska i Tienszan

Następnego dnia, czekało mnie wyzwanie, przejechanie przez aglomerację Karamay, choć o samo miasto nawet nie zahaczę. Początkowe kilometry, to jazda przez pola naftowe.

Pola ciągną się kilometrami, za Karamay i jeszcze dalej

Im bliżej, tym ruch się wzmaga i pojawiają się nowe pasy na drodze. Udaje mi się zjechać na późne śniadanie do jednego z przedmieść. Dodatkowo trafiam na promocję „za pół ceny” na koniec menu śniadaniowego. Do syta za 9 juanów.

Czas wracać na drogę, która staje się coraz mniej przyjemna do jazdy rowerem, za dużo pasów i ciężarówek. Zjeżdżam w przemysłowe dzielnicę i jadę na czuja drogami technicznymi w pobliżu wiertni. Udaje się dobrnąć do nieco mniej tłocznej drogi, która omija autostradę. Poboczem udaje się dobrnąć na rolnicze tereny, do kolejnego małego miasteczka. Jest tutaj market, udaje mi się znaleźć otwartą knajpę. Zamawiam to co zwykle, lagmana. Jako, że w każdej knajpie zestaw jest trochę inny, tym razem dostaję wersję z karczochami. Bardzo lubię to warzywo, a u nas z niewiadomych powodów ma status jedzenia dla snobów.
Nie chcę wracać na główną drogę (S201), więc próbuję jazdy bocznymi drogami. Widzę słupek z numerkiem S205. Drogi numerowane w Chinach nigdy nie kończą się w polu, więc można podjąć ryzyko. Droga jest częściowo w remoncie, a częściowo w stanie do remontu. Przecinam kolejne wydmy na drodze

Przecina kolejną pustynię

Za piaskiem są intensywnie eksploatowane tereny rolnicze, z siecią nawadniającą. Za jedną ze stacji pomp, znajduję osłonięte miejsce na nocleg. No i jest woda, można się opłukać.

Następnego dnia jest pochmurno i momentami lekko mży. Jak na suche rejony, to zaskakująco często trafia mi się deszcz. Jak się okazało, obrana wczoraj droga ma połączenie z główną. Teraz zostało przebicie się pod główny masyw Tienszanu. Pod górami wybudowano wiele miast, które korzystają z wody spływającej z gór. Muszę przejechać Kuytun i Dushanzi. Miasta ładne, ale przemieszczanie się po nich rowerem nie jest zbyt sprawne. Droga stale pnie się do góry. Przed wyruszeniem warto uzupełnić zapasy, bo w górach miast nie ma, a ceny będą z kilkukrotną przebitką. Na wieczór biorę sobie chińską wersję „kebaba”, czyli siekany kurczak z rosołu z zieloną ostrą papryczką w bułce. Dobre na zimno i na ciepło.

Sam masyw niewyraźnie na horyzoncie

Ruch na wylotówce jest wieczorem bardzo umiarkowany. Po drodze mijam kilka ośrodków narciarskich, ale to nie ta pora roku. W ostatniej wiosce jest nawet jakiś punkt kontrolny, ale znudzony policjant nie zwraca na mnie uwagi. Bardziej istotne jest niewpuszczanie ciężarówek. Droga ma zakaz dla takich pojazdów, jest zbyt kręta i wąska. Nie mniej, po zachodzie słońca można usłyszeć, że nie wszyscy się do tego stosują.

Wyjeżdżam na pierwszy zakręt za wioską i brzdęk. Zerwałem łańcuch. Jest już mocno pod wieczór, więc staram się szybko skuć go z powrotem. Dwa ogniwa muszą wylecieć, blaszki odkształciły się przy zerwaniu. Pomagam sobie w rozkuwaniu i zakuwaniu blachą leżącą na poboczu. Całej operacji przygląda się dwóch pasterzy. Kończę po zmroku, więc znalezienie miejsca na namiot nie będzie takie proste. W dole słyszę szczekanie psów, zostaje jakiś pagórek przy drodze. Dzień kończę na 1700 metrach.

Tutaj zapakowałem się po zmroku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.