Jezioro Hovsgol i dolina Darhad

Poza zamierzonym przesuwaniem się na mapie coraz to dalej na zachód, jeszcze w domu, siedząc nad mapami zaplanowałem, że zrobię pętelkę na północ od Murun. O tym co się tam znajduje, miałem dość mgliste pojęcie. Była to jedna z lepszych niespodzianek w tej podróży.
Miasto Murun jest bardzo dobrym punktem startowym. Istnieje tam między innymi jeden z najlepiej zaopatrzonych marketów, jakie odwiedziłem w Mongolii. Jest wszystko co dusza zapragnie, chleby, ciastka, sery. Nawet żelki są. Poranek Napakowany po brzegi jedzeniem, wyruszyłem w stronę Hatgal, ostatnim kawałkiem asfaltu. Zaraz za miastem zaczyna się spory podjazd. Gdzieś w połowie wysokości zrobiłem sobie przerwę, usiadłem na skale i zacząłem jeść ciastka. Gdy już się zbierałem do dalszej jazdy, kawałek za mną zatrzymał się Prius, a jego kierowca podszedł do mnie. Zaczął się pytać, gdzie się wybieram. Zgodnie z prawdą, powiedziałem, że na zachodnią stronę jeziora, a potem „jakoś” przez góry. Dowiedziałem się, że na tamtą część będzie mi potrzebne pozwolenie z policji w Murun, ale jak wpadnę do jego kwatery w Hatgal, to może mi z tym pomóc. Podziękowałem za informację, ale i tak zrobiłem po swojemu.
Skoro nie zbliżam się do granicy z Rosją, to pozwolenie nie powinno być do niczego potrzebne. Tutaj jest pewien błąd w rozumowaniu. O ile standardowa strefa przygraniczna to około 30-50km, to dolina Darhad jest pewnym wyjątkiem. Ten kawałek republiki Tuwy został przyłączony do Mongolii w latach 20. Co za tym idzie lokalna ludność, jak w wielu innych regionach, ma mało wspólnego z Mongołami. Zezwolenie niby jest potrzebne, ale ja poradziłem sobie bez niego.

Tym się kończy zapieprzanie starym trupem

Chwilę za przełęczą jest małe obniżenie terenu, gdzie łapie mnie krótka burza. Pogoda w kratkę jest tutaj bardzo typowa. Dalszy kawałek to 100-200 metrowe pagórki. Na zjeździe z jednego z nich zauważam przewróconego Ziła 130, w którym przyczepa wyprzedziła dachujący pojazd. Jednak jeszcze nie wszyscy przystosowali się do asfaltowej nawierzchni.

Pustą drogą docieram do Hatgal. Jak na mongolskie standardy, całkiem ładne miejsce, przystosowane ze względu na turystykę. Jednak sezon dopiero się zaczyna, tłumów nie ma. Jest tutaj mały sklepik, kilka barków (jeden na wjeździe, z bardzo dobrymi huuszurami). Jest ponadto statek, który pływa na północny kraniec jeziora. Jest tam przejście graniczne z Rosją, niestety dalej niedostępne dla innostrańców. Szkoda, bo bezpośrednio z granicy jest bardzo, bardzo blisko do Sludianki nad Bajkałem. Zajrzałem jeszcze do dawnej bazy czerwonej armii na końcu drogi. Całokształtu jeziora jeszcze stąd nie widać, ale widok już jest całkiem zachęcający. Aby przejechać zachodnim, bardziej widokowym brzegiem, trzeba pojechać na około, przez przełęcz.
Na nocleg zawinąłem się kawałek za miasto, w pobliżu lotniska.W nocy jeszcze trochę pokropiło, ale następnego dnia okienko pogodowe trafiło w dziesiątkę. Jeszcze na śniadanie do baru i można ruszać. Pierwsze kilometry to utrzymana szutrówka, przecinająca tu i ówdzie koryto okresowej rzeki. Po korycie rzecznym kiepsko się jeździ, głównie ze względu na oszlifowane wodą kamienie, na których trakcja jest żadna.

Przed samą przełęczą jest kawałek ostrego podjazdu i jeszcze bardziej nachylonego zjazdu. Z zalesionego szczytu widać taflę jeziora.

A po drugiej stronie jezioro Hovsgol
Droga stanowi dojazd do kempingów i ośrodków wczasowych nad jeziorem, o tej porze jeszcze pustych. Żwirowe plaże i krystalicznie czysta woda sprawiają, że cały obszar jest wybitnie fotogeniczny. Czemu? Jest zimna jak skurczysyn. Strumienie wypływające z lodowców są cieplejsze. Morsowanie cały rok
Amator kąpieli musi jednocześnie być morsem, bo ta wielka masa wody, na wysokości ponad 1500 metrów, ogrzewa się bardzo powoli. Resztki śniegu w zacienionych miejscach nie są niczym niezwykłym.
Utrzymana szutrówka kończy się chwilę za ostatnimi stałymi zabudowaniami. Droga staje się w większości leśnym traktem, poprzecinanym strumieniami. Większość z nich jest bardzo płytka, ale część wymaga zamoczenia kolan.
Ruch jest bardzo umiarkowany. Minęło mnie klika terenówek, w tym jedna z kampanii wyborczej (te skurczysyny były wszędzie). Poza tym dosłownie kilka osób z plecakami i jeden Hiszpan na koniu.

Lokalsów jest tu niewielu. Zatrzymałem się na posiłek nad brzegiem jeziora i przysiadłem na wyschniętym pniaku. Przejeżdżający obok motocyklista zatrzymał swoją maszynę nieopodal. Poczęstowałem przybysza kanapką. Z racji braku wspólnego języka, jedyne co nas łączyło, to wspólne gapienie się w taflę wody.

Dzień zakończyłem w miejscu, gdzie kończy się droga nad brzegiem jeziora. Dalej zbocze gór jest zbyt strome, a droga odbija na zachód. Na zielonym klifie jest pełno miejsca na namiot i absolutnie nikogo w okolicy.

Doskonałe miejsce biwakowe

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.