W każdej podróży są takie momenty, w których żałuje się, że nie wyciągnęło się aparatu. Jednym z nich była ta scenka, gdzie drogą wyprzedziła mnie para staruszków, jadąca na dwukołowej przyczepce, ciągniętej przez konia. Ten dziwaczny pojazd był poskładany z drewnianych desek oraz dwóch kół z dużej ciężarówki. W oponach nie było dętek, miały one wycięcia, a sztywność była zapewniana przez osnowę. Wysoko zawieszony wehikuł radził sobie w tym ciężkim terenie całkiem sprawnie. O ile byłem w stanie jechać szybciej po trawie, to przy jeździe po rzece szans nie miałem. Tak przez kilka chwil jechaliśmy razem, w tej scenerii syberyjskiej tajgi.
Następne spotkanie miałem już niebawem. Przy drodze zauważyłem tabliczkę z napisem „Welcome to Ulaan Taiga”. Zdziwiłem się trochę, bo osady tutaj się nie spodziewałem. Przed drewnianym domkiem przy drodze kręcił się strażnik parku, który zaprosił mnie do środka. Wszedłem za nim do izby, starając się nie nabrudzić w środku. Machnął ręką, żebym się nie przejmował i wskazał krzesło. Nalał kubek ciepłego, gorącego płynu przypominającego herbatę, który trzymał przy piecu. Wróciłem się do sakw po jakieś ciastka, w międzyczasie zaczęło padać.
Miałem możliwość rozgrzać się przez chwilę i rozejrzeć się po izbie. W oczy rzuciła się radiostacja z akumulatorem oraz strzelba. Poza tym wyposażenie stanowił stolik, dwa krzesła, łóżko i szafka. Całoroczna pustelnia.
Strażnik miał też kilka ulotek na temat parku, którego granicą przebiega droga. Jeśli ktoś ma ochotę się tam wybrać na trekking, to u niego można wnieść skromną opłatę za wstęp. Ponadto spisuje poruszających się tutaj cudzoziemców. Z barierą językową ciężko się porozumieć, więc pokazałem to co do tej pory udało mi się uwiecznić na aparacie. Okazuje się, że też zajmuje się fotografią i pokazał mi swoje zbiory. Fajnie było zobaczyć jak okolica wygląda w innych porach roku. Oprócz tego, na jednym ze zdjęć podpisał się i przekazał mi na pamiątkę. Jakbyście kiedyś byli w okolicy, to weźcie ze sobą jakąś fajną fotkę i dajcie mu ją, na pewno się ucieszy!
Posiedzenie przerwali kolejni goście, tym razem jadący terenówką. Jeden z nich umiał angielski i zapytał się skąd jestem. Na hasło, że z Polski, usłyszałem „Dzień Dobry!”. Ponoć w latach 90’tych bywał w Łodzi. Chwila wymiany informacji o stanie drogi i decyduję się na dalszą jazdę, póki nie pada. Zaraz za chatką strażnika jest rzeka do przekroczenia, a dalsza droga nieco prostsza.
Finalnie dojeżdżam do wioski o pokręconej nazwie Renczinłhumbe (wymówisz?).
Panuje tutaj raczej typowo rosyjskie budownictwo. Znajdzie się tutaj jakiś skromny sklepik i knajpa. Wybrałem się coś zjeść, w bardzo dobrym momencie, akurat zaczęło lać. Jest chwila przerwy, to jadę dalej. Ujechałem do zadaszeń stacji paliw, gdy znowu zaczęło lać. Znowu chwila przerwy, uciekam. Następny deszcz szczęśliwie widzę już z oddali.
Udaje mi się odjechać na odległość kilku kilometrów i rozbić się za wzgórzem, które osłaniało od wiatru.