Karpaty Ukraińskie w dwa tygodnie

Szykuje się kolejny ciepły dzień, a ja zmierzam w kierunku wioski Szybeny, w dolinie Czarnego Czeremoszu. Choć droga w stronę Wierchowiny ma rangę krajowej, to można się spodziewać tylko dziur w asfalcie lub jego braku. Przed miastem odbijam w górę rzeki. Tutaj jedyne co jeździ, to marszrutki napakowane turystami.

Droga w górę Czarnego Czermoszu

W wiosce Szybeny znajduje się wieżyczka i punkt kontroli pograniczników. Teoretycznie turyści powinni się tutaj zarejestrować, jeśli idzie się/jedzie dalej. Polega to na pokazaniu paszportu i powiedzenia, gdzie ma się zamiar iść. Ja mam zamiar odwiedzić jeszcze dziś pewne miejsce, a mianowicie szczyt Pop Iwan.

Początkowy odcinek to dalej zwykła droga, do momentu, gdy odbija od rzeki. Tutaj Pani z leśnictwa też prosi o paszport, kręcąc trochę głową przy patrzeniu na rower. Stąd jest już wpych w górę, bo zamierzam kawałek podejść razem z gratami.

Obiad na połoninie Wesnarka

Na górę panuje dość spory ruch turystów. Pomimo wpychania roweru z bagażem i tak idzie mi szybciej, niż pozostałym z plecakami. Tyle, że oni planują dotrzeć tylko na pole namiotowe, a na górę wejść jutro. Udaje się wepchnąć rower na połoninę Wesnarkę. Większości połonina kojarzy się z w miarę płaskim kawałkiem gruntu, ale ta konkretna to zbocze wykarczowane pod wypas. Jest tam kilka pasterskich chat, w tym jedna rozpadająca się i niezamieszkała. Tutaj wstawiam jedzenie na palnik i uzupełniam kalorie. Podczas posiłku udaje się uniknąć krótkiego prysznica z nieba. Zostawiam rower i bagaże u pasterza, a sam wraz z torbą na ramieniu udaje się na szczyt.

Rower zostawiłem na połoninie, a sam na lekko wchodzę na górę

Żwawym marszem udaje się wejść przed zachodem słońca. Przetaczające się nisko chmury upiększają krajobraz. Plan, aby dotrzeć do obserwatorium został wykonany. Przedwojenny budynek nie jest już kompletną ruiną, zabezpieczono dach i otwory okienne. Kilka pomieszczeń zajmuje ichni GOPR.

Przedwojenne polskie obserwatorium na Pop Iwanie Pod spodem stadko turystów

Sporo osób rozbija się na górze, ale ja wracam do roweru i bagaży. Chwilę rozmawiam z pasterzem i rozstawiam się w chatce na noc.

Na potrzeby noclegu zaadoptowałem tą rozsypującą się chatkę.

Następnego dnia schodzę/zjeżdżam w dół. Szykuje się kolejny gorący dzień z dużą szansą na burze. Ponownie rejestruję się u pograniczników w Szybenach i ponownie mam drogę w górę. Wjeżdżam leśną drogą na Połoninę Hryniawską. Jest świeża, bo jeszcze nie mam jej na mapie. Ponad granicą lasu mogę popatrzeć, gdzie byłem wczoraj.

Cyk, po drugiej stronie. Na dole polana, na której nocowałem, na górze Pop Iwan

Na górze są stare rozpadające się chaty i trochę pchania. Nie mniej, po dojechaniu do grzbietu, droga robi się bardzo przyjemna i jezdna. Jedna z lepszych połonin na rower.

Jest to jedna z bardziej jezdnych połonin

Udaje mi się przejechać całkiem ładny kawałek górą. Jednak wybieram złą odnogę i zjeżdżam w dół. Nie chce mi się cofać, więc palę hamulce w drodze do doliny. Szutrową drogą tłukę się dość długo, czas aby coś zjeść. Zatrzymuję się przy wiejskim sklepiku, jakich tu wiele. Czyli Pani za ladą i kawałek baru, przy którym można się napić piwa i lżejszych napitków. Uzupełniam zapasy i zaczynam sobie gotować w garnku przed wejściem. Na co Pan z baru przynosi mi zastawę z domu, co bym nie jadł z garnka i miskę śliwek z ogródka. Miła sprawa.

Dojeżdżam do głównej drogi i asfaltu. Dociera do mnie irytujący dźwięk, wydobywający się z roweru. Dla pewności dokręcam korbę, ale nic to nie daje. Postanawiam jechać dalej, ale już zmierzać bliżej polskiej granicy. Jadę do Jasieniowa, ale nad rzeką nie widzę żadnego fajnego miejsca na nocleg. Jeszcze przed zmrokiem udaje mi się dojechać na przełęcz Bukowiecką, a dalej w wiejskie dróżki. Udaje mi się znaleźć kawałek miejsca na namiot przy nieużytkowanej drodze.

Z rana okazuje się, czemu nikt nie jeździ drogą. To szlak przez prywatne pastwiska, przegrodzone bramami. Także co działka, to otwieranie i zamykanie za sobą ogrodzenia. Na szczęście, na Ukrainie prawie nie ma wolno biegających wioskowych kundli, panuje to większy porządek pod tym względem, niż w naszym kraju.

Nieco pokręcona droga pomiędzy wzgórzami i pastwiskami

Droga jest przeokrutnie pagórkowata i momentami mocno zniszczona. Ze skrótu wyszła mi niezła przeprawka. Dojeżdżam do potoku Brusturka, gdzie jest już normalna publiczna droga, a stąd do miejscowości Kosmacz. W miasteczku jest kilka dobrze zaopatrzonych sklepów. Jem większy posiłek i ruszam na kolejny wpych, tym razem na grzbiet pomiędzy Kosmaczem, a Worochtą.

Droga zbyt jezdna nie jest

Na grzbiecie jest już łatwiej, są nawet oznaczenia z trasy niedawnego biegu górskiego. Okazuje się, że grzbiet nie jest jednak taki do końca pusty i spokojny, wyczuwam znajomy zapach.

Dzięki zapachowi ropy, jest tutaj normalna droga

Tak, to wydobycie ropy. Odwiertów jest pełno, ale dzięki temu powstała też utwardzona droga. Niestety kawałek dalej, na połoninie, terenówki ryją ziemię, urządzając dzikie rajdy. Ewakuuję się zatem w dół, gdzie nie będzie tych wiejskich zabaw.

Tutaj nocował nie będę, za dużo jebniętych turystów na jeepach

Rano dojeżdżam do głównej drogi w Mikuliczynie. Ruch bardzo duży, ale muszę kawałek przejechać, aby dotrzeć do następnej doliny. Odbijam w prawo, ale ruch nie robi się dużo mniejszy. Jadę do nieznanego mi miejsca, które odbiega od okolicznych standardów. Mowa o Bukowel, ichnim kurorcie górskim. Raczej nie na ukraińską kieszeń. Pełno turystów nawet latem. Mają nawet sztuczne jezioro.

Nawet sztuczne jezioro sobie zrobili

Nie lubię takich miejsc. Jednak stąd startuje kilka szlaków, między innymi ten na przełęcz Stoły. Tutaj ruch turystyczny jest już żaden, mijam tylko jedną rodzinę z dziećmi. Jazda w górę idzie szybko i melduję się na przełęczy. Stąd prowadzą drogi w zamknięty rezerwat Gorgany, na połoninę Douha, oraz marnie widoczna ścieżka do Bystrzycy. Postanowiłem wybrać to, co było najłatwiejsze na mapie. Tyle, że szlak okazał się bardzo zarośnięty i grząski.

Wracając do bardziej normalnych klimatów, wybrałem nieco zarośniętą ścieżkę

Ciemny, gęsty las, pełen poprzewracanych drzew. Jednak nie byłem jedynym, który wybrał tą drogę, bo tu i ówdzie mogłem dostrzec ślady rowerowej opony odciśniętej w gruncie. To dawało pewną nadzieję, że da się to przejść. Jednak żałowałem, że nie wybrałem drogi czerwonym szlakiem. Droga już na tyle zarosła, że szybciej szło brodzenie w potoku, niż przenoszenie przez konary.

Ehh, kurwa. Ktoś się w bierki bawił.

Pod koniec trafiłem na prawdziwe podsumowanie, gdzie mogłem jedynie stwierdzić „kurwa”. Droga wraz z potokiem zawalone ściętymi pniami. Trzeba było skakać z rowerem i bagażami, przy okazji starając się nie poślizgnąć na okorowanych fragmentach. Po drugiej stronie była już klasyczna rozwalona droga zrywki, ale tutaj już nie trzeba było łamać gałęzi. Gdy wyjechałem za błoto, przemyłem buty ze skarpetami w potoku. Dojechałem do sklepu w Bystrzycy. Ciemne niebo i pomruki burzy nie nastawiały mnie zbyt pozytywnie. Miałem plan, by jechać do Osmołody, ale gdy pomyślałem, że znowu będę brnął w błocie, to trochę mi przeszła ochota. Pojechałem w dół, by nieco odbić od gór i opadów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.