Następnego dnia ruszyłem, by nabić trochę kilometrów. Tym razem bez wielkich górek, tylko z jedną w drodze do Maniawy. To centrum prawosławne, z drogą krzyżową i starym klasztorem.
Jechałem starymi, rozwalonymi drogami do miasta Dolina. Jedzie się całą szerokością, by nie trafiać w wyrwy. Samochody jadą tutaj powoli, bo szybko nie mogą. Miałem też okazję powyprzedzać kilka furmanek z drewnem. Gdyby nie upał, to fajna jazda.
Na nocleg trafiło się kolejne dziwne miejsce, pole naftowe za Jaworowem. Miejsce jest lekko ponad doliną, więc dobrze widać stąd okoliczne pasma.
Rano ruszam do Bolechowa, a następnie na miejsce zwane jako Skały Dowbusza. Jest to zbiór ostańców, gdzie wedle legend kryli się zbójcy. Przed bramą wjazdową łapie mnie jeszcze przewodnik, który opowiada mi trochę więcej informacji o okolicy.
Od dawnych czasów miejsce to było centrum religijnym, ale tego dnia trafiłem na prawosławną mszę na polanie. Również z tej samej polany prowadzi droga w dół, do doliny Stryju. Wzdłuż tej właśnie rzeki mam zamiar się poruszać. Temperatura jednak ciągle idzie w górę, zatrzymuję się co i rusz, kupić coś chłodnego w sklepie.
Lokalizuję nawet takie fajne zadaszone źródełko. Głowa pod wodę i jest chwila ulgi. Główna droga odbija od rzeki, a ja szutrami kluczę w górę rzeki. W końcu nadchodzi burza i nieco ochłodzenia. Przed bardziej intensywnym fragmentem chowam się w wiacie przystankowej, z dwoma innymi cyklistami. Wiatr nałamał trochę słabszych gałęzi na drogę.
Ostatni fragment chcę przejechać z grubsza wzdłuż granicy z Polską. Czyli od Turki, w górę rzeki Jabłonka, a potem w dolinę Dniestru. Myślałem, że to będzie z grubsza płaski kawałek, wzdłuż potoków. Okazuje się, że nie za bardzo. Do Boberki jest pagórek za pagórkiem.
Jednak jest kilka przyjemnych kawałków na wzgórzach, gdzie sunie się po zielonej trawce. Ponieważ poruszam się w strefie przygranicznej, to w końcu trafiam na straż, przed wsią Mszaniec. Mówię tylko gdzie jadę i dostaję życzenia dobrej drogi.
Za wsią Galówka jestem już przy zasiekach, które są z dobry kilometr od granicy. Droga nie jest za dobrze przetarta i trzeba kawałek przeprowadzić przez chaszcze. Dopiero w cichej zatrzymuje mnie pogranicznik, by sprawdzić paszport. Dorywa mnie kolejna burza podczas jazdy do Starego Samboru. Tutaj muszę się zastanowić, czy jechać do Krościenka, czy do Medyki, aby przeprawić się przez granicę.
Spróbuję jazdy przez Krościenko, choć to nie jest oficjalne przejście dla pieszych i rowerów. Przejazd polega na dopisaniu do innego pojazdu. Chwilę czekam na kogoś z Polski, bo są dwie kolejki. Dla paszportów Schengen i ogólna, a jak wiadomo, ta pierwsza jest znacznie krótsza. Trafiam na starszą parę, wracającą z sanatorium w Truskawcu. Tak czy siak, na przejściu schodzi się znacznie dłużej niż w Ubli. Po drugiej stronie mam mały dylemat, czy ruszać jeszcze w pagórki, czy od razu do Przemyśla. Prognoza pogody ułatwia decyzję, jadę na metę, znaną drogą przez Arłamów. Chciałem znaleźć jakąś kwaterkę przed miastem, ale to ostatni weekend wakacji i wszystko pozajmowane. Tuż przed samym miastem łapie mnie burza, dojeżdżam po mokrym, do znalezionego w Bookingu zajazdu.
A skąd były hałasy, które mnie niepokoiły? Udało mi się wyrwać nypel, a luźna szprycha hałasowała w obręczy.
Podsumowując, oczekiwania kontra rzeczywistość. Wody w górach było pod dostatkiem, wystarczy zejść pod granicę lasu i na bank będzie strumień. Filtr do wody raczej niepotrzebny. Dzikich psów nie stwierdziłem, te wioskowe są zamknięte lub na łańcuchach. Drogi zwykle rozpieprzone, są nowe kawałki równego asfaltu, ale to można traktować w ramach miłej niespodzianki. Poza paroma oczywistymi miejscami, ruch turystyczny w granicach normy. Mnóstwo wiatek i innych miejsc noclegowych. Kultura drogowa żadna, ale z racji braku równej drogi, nie mają gdzie depnąć gazu. Jedyna denerwująca patologia, to terenówki jeżdżące na dziko.
Także, jest całkiem nieźle. Chętnie się wybiorę nieco inną drogą, mając już większe rozeznanie, co i jak.