Po dwóch dniach męczenia się z wojskiem, wyjechałem z obszaru z checkpointami. Byłem na zupełnie pustej drodze, prowadzącej w pobliże Kaszgaru. Zjadłem śniadanie z widokiem na graniczną grań i zebrałem się za zjazd.
Widoki z tego rejonu były kosmiczne, ale ustawiłem sobie złe parametry w aparacie i mało które się nadało do publikacji. Oprócz paru ptaków, żywej duszy.
Trasa wiedzie dalej delikatnie w dół, co pozwala oszczędzić sporo energii. Jednak pogoda nieco się psuje, a ja mam przed sobą tylko proste odcinki drogi, bez żadnego punktu schronienia.
Zaczyna padać, więc zakładam kurtkę. Burza szaleje na dobre, ale w górach nieopodal pada znacznie mocniej. Przez poprzecinaną pod spodem przepustami drogę, zaczyna się przelewać górą. Jadę dalej po błotnej brei. W międzyczasie, kilka razy sieknie mi gradem po plecach. Mam okazję zobaczyć co to znaczy „powódź błyskawiczna”, całość nie trwała dłużej niż pół godziny. Jeśli gdzieś na takim pustkowiu, widzicie zagłębienia z ładnym piaseczkiem, to niech nie przyjdzie wam do głowy, by rozbić tam namiot.
Na mapie satelitarnej wygląda to jakoś tak.
Zanim dojechałem do wioski, udało mi się wyschnąć. W samej wiosce, budzę niestandardowe zdziwienie. Wylądował kosmita. Chyba inne białasy się tutaj nie zapuszczają. Kupuję trochę owoców na drogę i jadę dalej, byle wydostać się z kotliny, bo dalej wieje i zanosi się na nieciekawe zjawiska pogodowe.
Udaje mi się dojechać do głównej drogi do Kaszgaru i wpakować się z namiotem na pole.