Po dwóch pełnych dniach odpoczynku, trzeba było się zebrać. Wypchany wszelkim dobrym jedzeniem, ruszyłem rano w stronę granicy. Wyjeżdżając z miasta, jadąc przez tereny magazynów, trochę na przełaj, omijam checkpoint wyjazdowy.
Potem wzdłuż S307, aż do punktu odprawy przejścia przez Torugart (alternatywna, bardziej skomplikowana droga do Kirgistanu). Tutaj postanowiłem wpaść do knajpy. Akurat było w niej kilku kirgiskich kierowców, którzy zagadali po rosyjsku. Musiałem ruszyć zwoje w mózgu, bo nie używałem języka od lat. Opowiedziałem historię, skąd i dokąd jadę, a oni opowiedzieli to dalej Chińczykowi z knajpy. Potem nikt nie chciał ode mnie pieniędzy za obiad.
Ruszyłem dalej w stronę Wuqa. Przed miastem trafiłem na punkt kontrolny, ale nie starałem się zrozumieć, co mają mi do przekazania. Pewnie było coś o tym, żebym pojechał we właściwe miejsce.
Kupiłem jeszcze trochę owoców w mieście i rozbiłem się z namiotem przy gruzach starego osiedla. Miałem widok na piękną burzę nad miastem.
Następnego dnia, zamiast pojechać do punktu odprawy celnej, nieświadomy, pojechałem dalej drogą w stronę granicy. Najpierw, w następnej wiosce, zahaczyłem o otwartą knajpę i zjadłem śniadanie, nie niepokojony przez stołujących się obok policjantów. Parę kilometrów dalej kolejny checkpoint, ale pewny siebie wbijam za jakimś kierowcą i pokazuję paszport. Po chwili dostaję go z powrotem, choć powinienem tutaj zostać zawrócony. Wracam do roweru i jadę dalej, nową drogą na Irkeshtam.
Droga widowiskowa, poza ciężarówkami i nielicznymi taksówkami pusta. Zaliczam tutaj dwie przełęcze na prawie 3000 metrów.
Przebycie przez granicę zostawiłem sobie na jutro, ale okazało się to nietrywialnym zadaniem. Te parę kilometrów, które były nieprzyzwoicie skomplikowane, udało się opisać na gorąco w trakcie podróży.
Po drugiej stronie, odjechałem ledwie kawałek od przejścia, w pobliżu wsi Nura. Od rzeki zaciągnęło chłodem. Kolejny etap dobiegł końca, a zaczął następny.