Pomysł na Azję

W raz z osiąganymi celami, rosną ambicje. Był początek 2015 roku, kiedy stwierdziłem, że na koniec studiów chce się wybrać gdzieś zdecydowanie dalej i dłużej niż dotychczas. Na razie bez konkretnego planu, zdecydowałem się na bliżej nieokreśloną Azję Środkową.

Najpierw powstał rower, który miał przejechać po drogach zgoła innych niż do tej pory.
Większość roku 2015 pochłonęły studia i „gównorobota”, którą ostatecznie rzuciłem w cholerę. Dane mi było się przekonać, że podstawowym wyznacznikiem jakości miejsca pracy, jest regularny wpływ na konto. Cóż, to miejsce tego warunku nie spełniało. Przynajmniej uczelniane stypendium za wyniki zapewniało stały dopływ gotówki. Na listopad przypadła nieco opóźniona obrona pracy magisterskiej, mogłem wreszcie pomyśleć o wyjeździe.

Wertowałem różne miejsca w internecie. Jedno wryło mi się w pamięć. Relacja z trasy znanej w anglojęzycznej wersji jako „Tuva Track”. A najbardziej to zdjęcie, po którym rodzi się myśl „Chcę tam być!”. Skondensowana forma odludzia.

Zacząłem drążyć temat, ale nie jest to prosta sprawa. Droga jest poprowadzona w strefie przygranicznej, na którą trzeba zezwoleń od FSB. Zezwolenia trzeba wyrabiać z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a nie zawsze da się je uzyskać do wizy biznesowej. Wtedy nie byłem przygotowany na mocowanie się z biurokratycznym gównem i odpuściłem poruszanie się po rosyjskiej stronie granicy. Jakby ktoś był kiedyś chętny na wykonanie tej trasy i chciał się przejechać przez to odludzie, to zapraszam na maila :)
Nie zmieniło to tego, że już po drugiej stronie, mongolskiej, jest znacznie prościej. Obszar Ałtaju i pobocznych gór trafił jako główny cel wyprawy.

Drugi punkt programu pojawił się, gdy dowiedziałem się, że granica z najbardziej zamkniętym krajem świata jest w zasadzie na wyciągnięcie ręki. Granicę między Koreą Północną, a Chinami stanowi jeden wygasły wulkan i dwie rzeki, które swój bieg zaczynają od niego. Z drugiego brzegu idzie sporo zobaczyć. Skoro można, w zasadzie bez większych problemów, poruszać się wzdłuż granicy, to czemu nie? Co prawda nie widziałem, żeby ktoś poruszał się tam rowerem, ale to trzeba było sprawdzić.
Niektórych z przeglądanych stron na temat tej granicy nie mogę już podać, bo zostały ukryte za paywallem.
Sam wulkan Changbai i prowincja Jilin, w której się znajduje, też jest dosyć ciekawa. Umiarkowana gęstość zaludnienia i bardzo wysoki, jak na Chiny, stopień zalesienia, zachęcały do przejazdu. Brak jakichkolwiek relacji od podróżników rowerowych, również (fajnie być pionierem).

Ostatni punkt obowiązkowy, stanowił Kirgistan. Odkąd wprowadzono w nim ruch bezwizowy na 60 dni, zaroiło się od bardzo zachęcających relacji z tego kraju. Obecność tanich lotów z Europy także jest nieoceniona.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.