Chiny dla sporej części osób kojarzą się ze słowami takimi jak komunizm, obóz pracy, reżim, miasta – molochy i inne mało przyjemne rzeczy. Nie można wprost powiedzieć, że to wszystko zachodnia propaganda, ale rzeczywistość mocno odstaje od takich pojęć. Czym w zasadzie jest system polityczno-gospodarczy Chin? Rozpatrywanie tego w kategoriach europejskich całkowicie nie ma sensu, a także wykracza poza aspiracje tego bloga.
„Socjalizm totalitarny zmienił się w koncesyjno-etatystyczny” – Kazik, Cztery Pokoje
Ten cytat dobrze oddaje również chińską transformację. Może zamordyzmu już nie ma, ale biurokracja i burdel prawny mają się całkiem dobrze.
Dobrze zatem. Czy Chiny są państwem policyjnym? Są. Posterunki są w każdej wsi, na ważniejszych skrzyżowaniach stoją policjanci, w ważnych miejscach panoszy się wojsko z ostrą bronią. Jest pełno kamer i automatycznych systemów kontroli. Jeśli myśleliście kiedyś, że byliśmy krajem fotoradarów, to błąd. Tutaj prawie na każdej głównej drodze jest odcinkowy pomiar prędkości. Zabawne, gdy przed bramką robią się korki, bo każdy, kto przeginał z prędkością, chce wytracić czas :)
Jak to się ma do nas, podróżników?
Teoretycznie, na karteczce migracyjnej, którą wypełniamy na granicy, jest informacja o obowiązkowym meldunku. W przypadku hotelu, to oni to załatwiają. W przypadku braku korzystania z powyższego, teoretycznie można to zrobić na takim większym posterunku w każdym mieście. W praktyce, policjanci nie mają pojęcia o czymś takim i nie wiedzą co z wami zrobić. Po drugie, nikt meldunku nie sprawdza. Czyli olewamy, chyba, że jest to nam potrzebne do przedłużenia wizy albo innego papierkowego dziadostwa.
Nie wszystkie hotele was przyjmą. Większość może obsługiwać tylko osoby z chińskim dowodem osobistym. Te dla obcokrajowców są oczywiście sporo droższe. Jeśli nie hotel, to co? Żulujemy. Można się rozłożyć z namiotem praktycznie wszędzie, nikogo to nie razi i jest dozwolone. Magiczne słówko, „Dżampon”, czyli namiot, tłumaczy nasze intencje.
Zasadniczo, o tym jak to funkcjonuje, dowiedziałem się od innych chińskich rowerzystów. Przed wjazdem do Mongolii, spotkałem Chińczyka, z którym postanowiłem przeprawić się przez granicę. W mieście Erenhot musieliśmy spędzić dwie noce. Dookoła jest pustynia i tam zamierzałem spać. Chińczyk miał zasadniczo inne podejście – „jest tutaj zielone miejsce na namioty”. To miejsce okazało się parkiem miejskim. Ludzie chodzą dookoła, budynki rządowe obok. No problem, nikogo to nie ruszało.
Obcym wstęp wzbroniony
Chiny gdzieś od lat 90 otworzyły się na turystykę, pozwalając na swobodne poruszanie się po kraju. Oczywiście, nadal jest masa wykluczeń, ale o tym, że nie możemy przebywać w danym miejscu, w praktyce, możemy się dowiedzieć dopiero wtedy, gdy ktoś nas zatrzyma. Co się wtedy dzieje?
- Każą nam spadać z powrotem na kołach
- Odwiozą was na posterunek, gdzie ktoś wyjaśni wam, że macie się tam nie pchać.
Nie ma za specjalnie reguły, gdzie takie miejsca się znajdują i gdzie można, a gdzie nie. Wszystko trzeba na czuja, czasem tracąc czas na cofanie się. Na wschodzie, nie spotkały mnie żadne problemy z tym związane. Wszystko mogłem. Niestety, sytuacja z zachodnią prowincją, Sinciangiem, jest nieco bardziej pogmatwana.
Pierwsza sprawa, mieszka tam mnóstwo mniejszości etnicznych. Główną są Ujgurzy, lud turecki. Poza tym jest mnóstwo Kazachów, są Kirgizi, są Mongołowie. Jeszcze pewnie coś by się znalazło.
Nie tak znowu dawno temu na TVP Historia leciał dokument na temat Chińskich Mumii z pustyni Takla Makan. Oczywiście, nasza wspaniała państwowa telewizja nie jest w stanie utrzymać informacji o emitowanych programach, więc zadowolić musicie się tylko tą krótką wzmianką
Dokument stara się odpowiedzieć na pytanie, skąd wzięli się ludzie w Sinciangu? Otóż, według autorów, wzięli się z tak zwanego „zewsząd”. Każda z badanych mumii wskazywała inny kierunek migracji. Mogę potwierdzić, to widać nawet dzisiaj. Niektórych spokojnie można wysłać do Europy i wizualnie od rodzimych mieszkańców niczym by się nie wyróżniali.
Wracając jednak do restrykcji, sprawa wygląda tak, że co jakiś czas zdarzają się tutaj akty terroru, wycelowane w Chińczyków Han. Nacje nie pałają do siebie miłością. Dodatkowo dochodzi problem języka. Kazachowie mieszkający w Chinach znają chiński. Ujgurzy często nie.
Chińczycy mają swoją metodę na pozbycie się problemu Ujgurów. Intensywnie dotują infrastrukturę i ściągają tutaj pracowników z innych rejonów kraju. W ten sposób procent ludności natywnej spada. Im bardziej Ujgurzy się burzą, tym bardziej zaciekle się z nimi walczy. Trudny teren utrudnia sprawę, a ponoć w góry uciekają ścigani (nic dziwnego).
Drugim problemem jest bardzo ciężka w pilnowaniu granica z sąsiadami, którzy niekoniecznie z Chinami się lubią. Restrykcje nie za specjalnie dotyczą natywnych Chińczyków, spotkałem jednego, który podróżował z plecakiem po Ałtaju. Wedle jego odczucia, sytuacja na granicy z Rosją jest „napięta”. Obie strony siedzą w okopach i celują do siebie z karabinów. Nikt nie chce incydentów, jak w 1969.
Obstawiam że albo były tam zakłady przemysłowe których obcokrajowcy nie mieli widzieć albo bazy wojskowe. Ewentualnie jakiś cmentarz (śmietnik, odpady radioaktywne, itp.).