Przemieszczanie się po Ałtaju
Po przekroczeniu granicy, za miastem Takashiken, czekał mnie pierwszy punkt kontrolny. Biurokracja ograniczyła się do sprawdzenia paszportu, zrobienia mi zdjęć i wręczenia mi dwóch butelek chińskiego izotonika. Miło.
Drugą przeprawę z wojskiem miałem za miastem Qinghe. Planowałem pojechać kawałek górami. Gdy zatrzymałem się na chwilę na poboczu, w celu zapoznania się z mapą, z naprzeciwka nadjechał żołnierz w cywilnym samochodzie. Czekała mnie dyskusja przez translator, w której starałem się go przekonać, że nie specjalnie obchodzi mnie, w jakim stanie jest dalsza droga i czy da się tam jechać (panie, ja tu Mongolię przejechałem!). W końcu stanęło na tym, że mi „nie wolno”. W międzyczasie przyjechał patrol w terenówce, pozostało mi zawrócić. Na odchodne rzucili, że mam się zgłosić na komisariat w Qinghe, w celu meldunku.
Chcąc nie chcąc, wracam do miasta i udaje się na komisariat. Wtedy dowiedziałem się dwóch rzeczy, meldunek w praktyce nie istnieje (chcesz meldunek, idź do hotelu). Druga ważna sprawa, wymiana informacji pomiędzy wojskiem, a policją również nie istnieje. Nie mieli zielonego pojęcia, że ktoś zawrócił mnie z drogi. Tradycyjnie, rozmowa przez translator z komendantem. Jako, że całość zamknęła się grubo po 21, to odstawiono mnie do hotelu.
Następnego dnia, kierując się zasadą, że jak nie wpuszczą cię drzwiami, to wejdź oknem, udałem się inną drogą przez góry. Żadnego wojskowego, ani policjanta, tam nie spotkałem. Czyli generalnie się da, ale droga musi być na tyle zadupiasta, żeby faktycznie nikt tam nie jeździł.
Kolejne spotkanie czekało mnie w miasteczku Kurt. Chciałem przejechać przez nie, aby przez góry przedostać się do miasta Altay. Zatrzymałem się w sklepie, by zrobić sobie chwilę przerwy. Z zapłaty za towar nici, jakiś Chińczyk wcisnął ekspedientce swoją kasę, a ze mną chciał zrobić sobie zdjęcie. Kiedy cykaliśmy sobie fotkę przed sklepem, zajechała policja i kazała jechać za sobą na komisariat (prawdopodobnie przyuważyli mnie na monitoringu miejskim)
Komisariat był wypełniony chińskimi pogranicznikami. Szybko znaleziono jakiegoś wyższego stopniem, władającego językiem angielskim, który nie wdawał się ze mną w dyskusję, tylko kazał mi stąd jak najszybciej się ulotnić. Zamiast drogi po górach, zostało jechać tłoczną, główną drogą przez pustynię. Czego pilnowali tutaj pogranicznicy? Ciężko stwierdzić.
Ostatnie przeboje towarzyszyły wycieczce do parku narodowego Kanas. Jest on położony przy trójstyku granic, wokół największego jeziora w Ałtaju. Mimo wszystko, wolno tam przebywać, jeśli kupi się bilet na wjeździe. Przed wjazdem jest punkt kontrolny, na którym wystarczy w jakiś sposób wyartykułować, że wybieramy się do parku.
Jest to typowa chińska atrakcja turystyczna, czyli mamy do czynienia z hordami zwiedzających. Jest jedna droga wjazdowa, zamknięty ruch samochodów. Rowerem można się tu poruszać bez większych ograniczeń. Jednak chciałem wyjechać inną drogą. Biegnie ona wzdłuż kazachskiej granicy. Nie dane było mi się do niej zbliżyć, checkpoint i wojskowi z translatorem, tłumaczący, że to nie jest teren dla obcokrajowców.
Obstawiam że albo były tam zakłady przemysłowe których obcokrajowcy nie mieli widzieć albo bazy wojskowe. Ewentualnie jakiś cmentarz (śmietnik, odpady radioaktywne, itp.).