Przemieszczanie się po chińskim Tienszanie
Teren kotliny Kaszgarskiej, to jednak poziom wyżej, jeśli chodzi o kontrolę. Punkty kontrolne na drogach to norma, kontrole bezpieczeństwa wewnątrz miast (bramki w sklepach). Pierwszy punkt kontrolny, dla wyjeżdżających, jest już na drodze G214, przy położonym w górach mieście Nalati. Kontrole wyglądają tak, że Chińczycy przechodzą przez automat biometryczny (rozpoznawanie twarzy, dane zakodowane w ichnim dowodzie osobistym), a obcy przechodzą kontrolę paszportową. O ile przed miastem Kucha kontrola przebiega szybko, to im dalej na zachód, tym jest gorzej.
Nie tak znowu dawno temu wybudowano autostradę do Kaszgaru. Jako, że poprowadzono ją częściowo szlakiem zwykłej krajówki, to trzeba trochę pokombinować, żeby ją ominąć. Odcinek za Kucha da się ominąć drogą S307. Po drodze są dwa punkty kontrolne, na pierwszym poszło dość szybko, a na drugim z godzinę stałem jak kołek. Pomiędzy checkpointami brak większych problemów. Raz zatrzymała mnie policja. Po sprawdzeniu papierów, policjant, który okazał się Mongołem, zapraszał mnie na obiad w następnej wiosce. Jako, że przed chwilą zjadłem, musiałem się natłumaczyć, że nie jestem głodny.
Większy cyrk zaczął się za miastem Aksu. Planowałem jechać dalej wzdłuż granicy z Kirgistanem, drogą S306. Na granicy gminy znajduje się kolejny punkt kontrolny. Zatrzymano mnie na nim, bez wyjaśnienia. Po jakiejś godzinie przyjechali policjanci z pickupem, załadowali mój rower na pakę i dopiero w aucie zaczęło się wyjaśnianie. Tradycyjnie, translator i przekazywanie telefonu. Twierdzili, że to „dla bezpieczeństwa”, że wszystko wyjaśni się na komisariacie w Wushi, że jest tam ktoś ogarniający angielski. W toku rozmowy stwierdziłem, że generalnie to wolę jeździć rowerem, niż samochodem.
Spotkaliśmy się z kolejnym radiowozem, zdjęli mój rower z paki i mogłem jechać dalej na komisariat, tyle, że z asystą na sygnale. Nie do końca o to mi chodziło.
Po kolei miałem obstawę trzech radiowozów. Teatr dla lokalnych musiał być pierwszej klasy. Po dłużej przejażdżce melduję się na komisariacie. Osoba, która miała ze mną rozmawiać, okazuje się bucem, który ze znajomością języka zachodu ma niewiele wspólnego. Rozmowa przez translator z drogówką była znacznie bardziej komunikatywna. Po spisaniu i ustaleniu celu podróży, wysłano mnie na następny komisariat, wioskę dalej, gdzie zorganizowano mi dalszy transport, na granicę gminy. Gorące jajo, w mojej postaci, zostawiono za punktem kontrolnym. Byłem wolny.
Pogoda była raczej podła, zbliżał się wieczór, a ja chciałem dociągnąć do następnej wioski. Przede mną wyrósł kolejny punkt kontrolny. Oczywiście kolejni policjanci nic nie wiedzieli na mój temat i cała zabawa zaczęła się na nowo. Jak już wspomniałem, komunikacja wśród służb mundurowych w Chinach leży. Po naradzie telefonicznej wyjaśnili mi, że muszę się zameldować na komisariacie w następnym mieście. Jako, że było już ciemno, doprecyzowałem, że zrobię to jutro. Tłumaczyli mi dalej, że mam to zrobić dzisiaj, ale puścili mnie wolno. Odjechałem kilometr lub dwa, stwierdziłem, że na dziś starczy tego cyrku i rozbiłem się na polu.
Następnego dnia jechałem dalej, zgodnie z planem. Na wjeździe do miasta wyjechał mi naprzeciw radiowóz. Policjant kazał jechać za nim. Wylądowałem na kolejnym komisariacie. Nie byli zbyt zadowoleni, że zjawiam się dopiero na drugi dzień. Wyjaśniłem, namiot, pole, na GPS pokazałem „tutaj”. Tradycyjnie, tłumaczenie od początku wszystkiego. Miałem nieco więcej swobody, gapiłem się w ekran komendantowi, gdy wypełniał w elektronicznym systemie protokół z mojego zatrzymania. Na ten moment dorobiłem się już 4 wpisów! Moja osoba była wyszukiwana przez numer paszportu (trzeba zmienić?). Zapytał się mnie, jak długo zamierzam być w mieście. Stwierdziłem, zgodnie z prawdą, że idę coś zjeść i jadę dalej. Byłem wolny?
Dalsza droga wiedzie tylko bliżej granicy. Jakieś 30 km od niej, zostaję zgarnięty przez pograniczników. Pakują mój rower i mnie do terenówki. Rozmawiam, z pomocą translatora z jednym z nich.
- Standardowo, co tu robisz i gdzie jedziesz. Masz dobry rower. Jedziesz do Kaszgaru, po co?
- Uzupełnić braki w sprzęcie i naprawić telefon
- To daleko, a twoja wiza jest krótka
- Dla mnie to dwa dni drogi
- Naprawdę przejedziesz to w dwa dni?
Zainteresowałem swoją osobą pogranicznika. Przeszliśmy na ty. Był Ujgurem, miał do odbycia służbę wojskową, 6 lat. Nudził się tu okrutnie, więc kupił tablet i zaczął uczyć się języków. Spodobała mu się moja wyprawa. Odbyliśmy krótką rozmowę na komisariacie, zaanektowanym przez pograniczników. Od początku roku zatrzymano tylko trzech Kirgizów i jednego Rosjanina. Dopisałem się do zaszczytnego grona.
Sprawdzili zawartość aparatu, chcieli sprawdzić telefon. Dałem im ten z popsutym ekranem. Ich maszynka do zgrywania danych wymagała potwierdzenia na ekranie, a bez działającego dotyku nie byli w stanie nic zrobić.
Na koniec porobili sobie ze mną fotki ala „wizyta oficjela”. Stwierdzili, że na następnym checkpoincie mnie nie puszczą, więc z komisariatu podrzucili mnie za rzekę, przy okazji wręczając mi butelki z wodą i życząc powodzenia. Kolejny dowód na brak komunikacji pomiędzy służbami.
W następnej gminie, Karajul, zamieszkanej przez Kirgizów, punkty kontrolne były, ale nieobsadzone. Dalszą drogę do Kaszgaru udało się odbyć bez napatoczenia się na jakąkolwiek kontrolę. Z miasta też udało mi się wyjechać bez tej przyjemności (boczna, nieużywana droga).
Obstawiam że albo były tam zakłady przemysłowe których obcokrajowcy nie mieli widzieć albo bazy wojskowe. Ewentualnie jakiś cmentarz (śmietnik, odpady radioaktywne, itp.).