Witamy w Peru

Następna duża miejscowość przede mną, Moquegua. Jest położona nad tą samą rzeką, co Ilo. Dolina robi się w tym miejscu szersza. Tylko teraz rzeka nazywa się Moquegua. Tyle w kwestii logicznego nazewnictwa.

Kolonialna architektura

Miasto ma jeszcze całkiem dużo pokolonialnych budynków, pomiędzy ogólnym reklamowym pierdolnikiem. Jest co zjeść i gdzie przysiąść. Odpoczynek wskazany, jest ciepło. Robię sobie przerwę serwisową na małym skwerze, by nieco przesmarować i rozruszać zablokowaną przez pył przednią przerzutkę. Nie wzbudzam u nikogo nadmiernego zainteresowania, za jednym drobnym wyjątkiem. Kimże mogą być dwaj wybitnie niemiejscowi młodzieńcy w białych koszulach? Jechowi, zielonoświątkowcy, których jest w Amerykach cała masa? Nie, ale blisko. Mormoni.
Oczywiście dyskusje na temat meandrów świętych ksiąg są z nimi bezcelowe, ale jako ateista mogę pograć trochę inaczej. Na przykład tak: Czy jeśli to, że religia nakazuje ci być dobrym człowiekiem, to faktycznie nim jesteś? Dyskusje o moralności zwykle szybko urywają rozmowę, nie inaczej w tym przypadku. Mogę dokończyć serwis i ruszyć w spokoju w górę drogi.

Elegancko

Teraz pozostało jechać w górę, na razie główną drogą. Ruch za miastem jest umiarkowany. Za przełęczą odbijam na boczne wioski w dolinie. Jest ładnie i schludnie, a nowe budownictwo stara się dopasować do zabytków. Przypuszczam, że zyski z pobliskiej kopalni miedzi, największej w Peru, mogą mieć z tym coś wspólnego. Po krótkich poszukiwaniach udaje mi się też zlokalizować otwartą jadłodajnię w Toracie. Można ruszać dalej.

W górę, za Toratą

Do dużego postoju w Arequipie zmierzam drogą MO-108. Na moment przejazdu była w przebudowie z regionalnej patatajni o szerokości jednego auta, na elegancki asfalt na dwa pasy. Póki co podjeżdżam asfaltem do następnej doliny. Odbijam na pole, by rozstawić się z namiotem.

Dzięki systemom irygacyjnym istnieje rolnictwo

Rano zaczepia mnie staruszka prowadząca swoje krowy na polanę. Popytała o trasę i życzyła miłego dnia. Zwijam się w drogę, bo mam jeszcze kawałek w górę.
Asfalt kończył się prawie przy czubku przełęczy, za nim ubite kruszywo.

Kak priekrasno (użyj google, pierwszy obrazek)

Widok po drugiej stronie wprawił mnie w osłupienie. Otworzyła się olbrzymia, wielobarwna przestrzeń, a za nią daleko, wysokie góry. Zanim jednak będę blisko nich, muszę zjechać dwa tysiące metrów w dół, na dno kanionu Tambo. Ponieważ na ten moment asfaltu w dół nie ma, a i droga w poszerzaniu, mogę się cieszyć posiadaniem amortyzatora i mieć trochę dobrej zabawy.

Wąski kawałek drogi

Poszło w miarę gładko i nawet nie spaliłem hamulców. Przejechałem starym mostem przez kanion i mogłem zacząć nadrabiać utracone metry. Jest tu całkiem zielona, odcięta dolina, z miastem Omate przy zboczu gór.

Miejscowość Omate u podnóża gór

Kawałek drogi przez wioski to jeden z niewielu odcinków, gdzie musiałem pogonić jakieś psy na trasie. Poza tym spokojna atmosfera, brak ruchu i sporo ludzi siedzących w obejściach domostw. W samym Omate dało się zjeść obiad, a nawet jest kilka sklepów z większym asortymentem. Reakcje mieszkańców też całkiem pozytywne, chyba rzadko kto zapuszcza się tutaj rowerem.

Nad tą rzeczką nocowałem

W zachodzącym słońcu udało się przeskoczyć jeszcze kilka dolinek dalej. Przy wiejskim sklepiku nabieram wody, a następnie dojeżdżam do mostu i rozbijam się nad rzeką.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.