Wszystko da się załatwić

Zjazd do kotliny

Następnego dnia mam jeszcze kawałek zjazdu po szutrze i ląduję na asfalcie przecinającym małe wioski. W jednej z nich lokalizuję piekarnię. Okrągłe chlebki/lepioszki prosto z pieca. Wyroby piekarnicze są tutaj bardzo łatwe do kupienia, w przeciwieństwie do wschodnich Chin.

Czas włączyć się w główną drogę do miasta Fuyun (Koktokay). Ruch jest spory, bo na północ stąd znajdują się źródła Irtyszu i park narodowy. Odcinek na zachód też jest ciekawy, bo prowadzi przez bardzo pokręcony, wyschnięty wąwóz.

Przed południem zajeżdżam do miasta i od razu kieruję się do upatrzonego na mapie sklepu Gianta. Sklep prowadzi dwóch Kazachów i mają trochę pojęcia o tym co robią. Przez translator tłumaczę w czym rzecz. Zostawiam u nich rower, a jeden z nich prowadzi mnie do pobliskiego sklepu z łożyskami. Dobre wieści, można tutaj zamówić łożyska z dostawą na następny dzień roboczy. Zamawiam od razu 3 sztuki, żeby był zapas. Wracam do sklepu i przeglądam co mają w asortymencie. Mają cały worek haków do przerzutek, także udaje mi się dopasować i kupić jeden na zapas. Biorę też tylną przerzutkę i od razu montuję.

Także ten, muszę znowu czekać. Póki co, do sklepu przyjeżdżają znajomi, z którymi chłopaki jeżdżą na obiad. Zabieram się razem z nimi na chińskie pierożki. Nie ma tutaj kosy pomiędzy Chińczykami, a Kazachami. W przeciwieństwie do Ujgurów, wszyscy znają tutaj chiński.

W sklepie jest nawet spory ruch, a to przychodzą nowe rowery z dostawy, trochę klientów się kręci, a jeszcze więcej znajomych. Nie pytałem czy tak zawsze, czy tylko dlatego, że dziwny gość się pojawił.
Jako, że zbliżał się wieczór, zacząłem się wypytywać, czy nie mają kawałka wolnej podłogi, bo kolejny raz nie chciałem brać hotelu. Powiedzieli, że zaraz coś się znajdzie. Jak się okazuje, w mieście funkcjonuje tutaj coś w rodzaju klubu rowerowego, mają swoją grupę na WeChat (chiński komunikator popularny w Azji). W końcu padło jedno z podstawowych pytań, „a skąd ty właściwie jesteś?”. Dla kontekstu, okazało się to całkiem istotną sprawą. Jeden gość zdecydował mi się pomóc i postawił mi hotel. Podjechał samochodem i zabrał mnie ze sobą. Pogadaliśmy przez translator, w pewnym momencie pokazał mi jego zdjęcie z tablicą „Gdańsk Główny”. Ponoć jego siostra pracuje w Huawei Polska, a my spotkaliśmy się w małym mieście pod Ałtajem. Świat nie jest zbyt duży, prawda?

W hotelu wykonałem jeszcze jedną ważną rzecz. Parę dni temu GPS dostał świra i przestał widzieć stare ślady, łącznie z tymi „planowanymi”. Jeden zapisanych plików został uszkodzony. Z przezorności skopiowałem wszystko na telefon i aparat. Jednak w GPS też trzeba robić backupy.

Rano śniadanie do syta i znowu odsypiam do południa. Dostaję wiadomość po południu, że łożyska już są, czas zacząć zabawę. Podwózka do sklepu, teraz można zmontować całość. Smaruję gniazda w korpusie piasty, trzeba prasować łożyska. Obok jest warsztat, gdzie naprawiają skutery, mają wielkie imadło, idealnie. Trochę zabawy, by wszystko równo weszło, parę minut i mam nowe łożyska w piaście. Pora na plecionkę. Książki Zinna nie mam pod ręką, ale z pamięci udaje mi się powsadzać odpowiednio szprychy, aby te mocniejsze poszły na stronę napędową.
Teraz trzeba to wycentrować. Gdy wrzucam koło na odwrócony rower, przekonują mnie, żebym się nie męczył, bo jest w mieście stary dziadek, który prostuje koła zawodowo. Wrzucają koło do bagażnika i podwożą mu do zrobienia, długo to nie trwało. Kiedy w końcu montuję wszystko i zakładam nowy-stary łańcuch 9-tkę, wychodzi jeszcze jeden problem. Bębenek wchodzi głębiej niż poprzednio, więc kaseta zahacza o szprychy. Potrzebuję jeszcze raz wyjąć oś z piasty i wykombinować cienki, trwały dystans. Następny sklep w okolicy, metalowy. Pasuje na wymiar jakaś podkładka hydrauliczna, gumowo-metalowa. Prawie, trochę za gruba. Nożem wycinam gumę, jeszcze jedna przymiarka i tadam, złożone. Teraz każdy chce się przekonać, jak się jeździ moim wynalazkiem.

Gość, który postawił mi hotel, zabiera mnie jeszcze na obiad, tym razem na lokalnego grilla. Na szpadki są nabijane różne dziwne rzeczy. Małe ryby z Irtyszu, baranie nery i bardziej normalne fragmenty mięsa. Najadłem się do oporu. Jak smakują baranie nerki? Jak baran, tylko bardziej.
Dyskusja zeszła na piwo, lokalne piwo występuje w dwóch odmianach, zwykłej i mocnej. Mocna ma całe 4%. Spore zdziwienie wzbudziła informacja, że u nas standard to 5-6%, a portery mają spokojnie po 9%.

Pojechaliśmy jeszcze grupką na wycieczkę za miasto. Niektórzy mają sprzęty, których próżno szukać po tutejszych sklepach, jak się ma kasę, to da się sprowadzić wszystko. Żebym się nie męczył z bagażem, dają mi jeden ze sklepowych rowerów. Całkiem fajny sprzęt, ale mam drobny problem z hamulcami. Tutaj standardowo montuje się klamki po „angielsku”, czyli prawa ręka hamuje przód. Jedziemy na punkt widokowy nad zaporą.

Przejechałem się na wzgórze za Fuyun. Jest stąd dobry widok na tamę na Irtyszu

Wracamy do miasta, ale zaczyna być już ciemno. Tym razem gość od hotelu ogarnia mi nocleg przy biurze jego firmy. Rozbijam sobie namiot na dziedzińcu, a w budynku można skorzystać z biurowego prysznica.
Oczywiście nie można mnie wypuścić z pustymi rękami, więc dostaje paczkę lokalnego jedzenia, między innymi znane mi twarde kozie sery. Chciał mi wręczyć jeszcze dwie flaszki, ale wybroniłem się i wziąłem tylko jedną.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.