Przede mną miasto Qinghe, z którym wiążę nadzieje na załatwienie sprawy koła. Nie jest to duża miejscowość, taka w sam raz, by coś znaleźć i nie zgubić się w gąszczu budynków. Po kilku zygzakach wzdłuż ulic, znalazłem obiecujący punkt. Stary Chińczyk naprawiający rowery na chodniku. Warsztat to taborecik, parasol przeciwsłoneczny i sporo rowerów dookoła. Wyjąłem zawiniątko z piastą, odkręciłem oś i pokazałem łożysko. Mechanik podszedł do budynku, gdzie miał magazynek z częściami. Tyng, dyng i już miał w swoim ręku potrzebny rozmiar. Niestety tylko jedną sztukę, ale skoro on znalazł to „w śmieciach”, to z kupnem drugiej nie powinno być problemu. Jednak najpierw trzeba pozbyć się starego łożyska. Proszę też, żeby dobrał mi 9 szprych na zamianę z tymi zmielonymi przez łańcuch. Bez większych problemów znajduje takie o odpowiedniej długości.
Najpierw puknięcie w lewe łożysko. Wypada bez większego problemu. Teraz czas na prawe, uszkodzone. Tu już nie ma tak łatwo. Puk, puk, puk. Łożysko wysypuje się na chodnik. Niestety nie w całości. W środku zostaje zewnętrzny, zardzewiały pierścień, elegancko wprasowany w piastę, do którego nie ma dostępu. … mać, mać, mać. Obaj próbujemy na różne sposoby dobrać się do niego. Chińczyk marnuje jeden z płaskich śrubokrętów, żeby zrobić narzędzie do wybijania. Mam już pomysły w stylu podgrzania tego palnikiem, bo aluminium rozszerzy się bardziej niż stalowa bieżnia.
Chińczyk przynosi wielkiego arbuza na przekąszenie, bo siedzimy już chyba nad tym drugą godzinę. Kiedy ja jeszcze jadłem, wziął ode mnie korpus piasty i pojechał z nim do warsztatu samochodowego, może tam będą mieli coś odpowiedniego. Tymczasem z sąsiedniego warsztatu pożyczam sobie klucz do kasety, żeby zdjąć w końcu ją z bębenka.
Mechanik wrócił z odrdzewiaczem, zalał resztki łożyska. Zostało czekać aż odpuści. W międzyczasie podjechała Chinka z luzem w przednim kole. Mechanik wziął się od razu za naprawę, a ją wysłał z moim łożyskiem, żeby kupiła drugie.
W jej rowerze naprawa długo nie trwała. Teraz czas na moją piastę, kilka puknięć, pyk i wypadło szkaradztwo z środka.Pogratulowałem roboty.
Niestety w kwestii łożyska ma dla mnie złe wieści, nie mają takiego w sklepie. Jedno znalazł w swoich śmieciach, a drugiego nie mają? Co za rozczarowanie. Proponuje mi, żeby nasmarować te, które się nie rozpadło i wbić z powrotem. Protestuję, bo chce mieć pewny sprzęt, żeby nie powtarzać tej czasochłonnej szopki jeszcze raz. Jestem jedno łożysko do przodu, chowam je do portfela, a resztę śmieci z powrotem do sakwy.
Czas jeszcze na rozliczenia. Za łożysko, 9 szprych, arbuza i pół dnia roboty zapłaciłem coś około 80zł. Drugiego łożyska muszę już poszukać w następnym mieście.
Jako, że było już pod wieczór, chciałem wyjechać za miasto, przez góry. Tutaj shaltowało mnie wojsko, więc musiałem cofnąć się tą samą drogą. To spotkanie już opisywałem.
Wziąłem jakiś tani hotel na noc, żeby jeszcze raz spróbować rano. Niestety, gdy biorę nocleg za kasę, niespecjalnie chce mi się wstawiać i leżę aż do końca doby hotelowej. Zanim depnąłem w pedały, zrobiło się już całkiem gorąco. Podjechałem najpierw do sklepu, by trochę uzupełnić zapasy. Wziąłem kubełek lodów dla ochłody i starym zwyczajem chciałem przysiąść na schodkach. Długo nie usiedziałem, bo musiałem zderzyć się z tutejszą gościnnością. Specjalnie ze sklepu wynieśli dla mnie łóżko polowe. Czucie się „niezręcznie” to obowiązkowy składnik podróży po Chinach.
W mieście lokalizuję jeszcze sklep Gianta, ale tutejsza pani z obsługi jest mało kumata, a z części też prawie nic nie ma. Kupuję tylko pedały platformowe, bo czuję, że moje buty prędzej czy później się rozpadną, siatka już dziurawa na wylot.
Jako, że definitywnie nie mam już tutaj czego szukać, wyjeżdżam z Qinghe, ale inną drogą niż wczoraj. Skoro nie da się drzwiami, to wejdź oknem. Odbijam w boczną drogę, z nadzieją, że nie prowadzi donikąd.
Gdzieś na tej drodze kolejny przykład życzliwości. Wyprzedza mnie terenówka, zaraz zatrzymuje się przy drodze, a z okna człowiek podaje mi dwie butelki z mrożoną herbatą.
Droga to taki typowy szlak ubity przez koła, ale utwardzona droga jest już w budowie. Na szczęście nie ma tutaj żadnego wojska, więc nie ma mi kto powiedzieć, że nie powinno mnie tu być.
Dalej jadę na gównianym kole, jazda tędy nie jest zatem szczególnie mądra. Za to droga jest przepiękna. Po drodze mijam tylko jedną wioskę.