Zygzakiem na południe

Następnego dnia zostanę nieco spowolniony przez roboty drogowe na drodze do Entre Lagos. Chwilę się zejdzie, by tam dojechać. Tutaj zahaczam ostatni sklep w Chile i dokupuję butelkę ekstrakcyjnej do kuchenki. Przede mną główna droga do Argentyny przez przełęcz Samore. Jednak zanim granica, mam tu jeszcze jedną wycieczkę do zaliczenia. Podjazd pod wulkan Casablanca. Droga odbija od głównej przy rzece Chanletfu. Postanawiam zatrzymać się na noc blisko skrętu. Na mapie jest tutaj kemping, ale chyba jest po sezonie. Na terenie znalazłem tylko psa. Pojechałem jeszcze kawałek dalej i rozbiłem namiot przy rzece. W pobliżu mam jednostkę wojskową, ale nie przeszkadzaliśmy sobie wzajemnie.

Laguna Espejo

Rano zaczynam wycieczkę. Muszę wrócić tą samą drogą, więc starym zwyczajem, wrzucam zbędny chwilowo bagaż w krzaki i ruszam na lekko pod górę. Droga prowadzi kolejno obok wypaśnego hotelu, kompleksu wód termalnych, a następnie kilku leśnych jezior. Ładna szutrówka aż do ośrodka narciarskiego Antillanca. Przy ośrodku trzeba wjechać na drogę techniczną do wyciągów i można podjechać pod niższy krater i punkt widokowy.

Panoramka na Argentynę. Wulkan Tronador za chmurami

Lżejszym sprzętem można stąd zjechać w dwóch kierunkach. Ja wracam tą samą drogą po bagaż, a następnie jadę w stronę granicy. Zaparkuję na noc na polance niedaleko drogi. Przekroczenie granicy zostawiam na jutro.

Rano jadę prosto na chilijską odprawę. Stąd, resztkami internetu zdzwaniam się z Michałem i Gosią z kwestiaszlaku.pl. Kręcą się po Ameryce Południowej dłużej ode mnie, a w końcu nasze drogi się spotykają. Umówiliśmy się na trekking pod Bariloche, gdzie teraz zmierzam. Jest to także miejsce, z którego za parę dni mam samolot do Buenos Aires. Nie pozostało już nic innego, tylko zebrać pieczątkę i zasuwać na przełęcz.

Wypalony las po erupcji wulkanu Puyehue

Równa, asfaltowa droga prowadzi w górę lasu. Ten po jakimś czasie staje się coraz rzadszy, a w końcu widać już tylko martwe kikuty. Nie jest to oczywiście przypadek. W 2011 zaczęła się erupcja zespołu wulkanicznego Puyehue-Cordon Caulle. Ten wyrzucił w powietrze bardzo dużo popiołów. Te poleciały głównie z wiatrem do Argentyny, ale część opadła na las przy granicy.

Przełęcz graniczna

Druga strona granicy przywitała mnie chmurami. Dawno nie jechałem w deszczu. W zlewie zjechałem na argentyńską odprawę. Tutaj poszło dość gładko, nie licząc opryskliwej celniczki. Dalsza droga była już w miarę sucha. Problem zaczyna się po dojechaniu do krzyżówki z Rutą 40. Na tym odcinku to bardzo tłoczna, turystyczna droga, a pobocza po tej stronie gór nie ma. Robię sobie przerwę w Villa La Angostura i zachodzę na kawałek wołowiny w rozsądnej cenie. Chwila odpoczynku i byle dalej, na wschód jeziora Nahuel Huapi. Tutaj wpadam na miejscówkę nad jeziorem z aplikacji iOverlander. Bardzo blisko drogi, strome zejście w dół, dobrze zakamuflowana.

Perfekcyjna miejscówka noclegowa, iOverlander poleca

Ostatni dzień, ledwie kilkadziesiąt kilometrów do przejechania. Na koniec jeziora i nawrotka na drugą stronę. Po prawie sześciu miesiącach jest to koniec podróży z sakwami. Nie jest to jeszcze koniec, zostało mi jeszcze trochę czasu, nim znajdę się w domu.

Bariloche, koniec jazdy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.