Usłyszałem niepokojący huk odrzutowców, które ostrzelały położone nad miastem wzgórza. Na żadnej mapie nie były oznaczone jako poligon, ale tego dnia na pewno nim były. Dobrze, że mnie tam nie ma.
Ruszyłem w stronę miasta. Pierwsze co się rzuca w oczy, to przydrożne stragany z suszonymi rybami. Przynajmniej zgodne to z nazwą miejscowości.
Miasto Bałykczy również nie wyszło z transformacji ustrojowej bez szwanku, od północy straszą opuszczone zakłady przemysłowe.
Pokręciłem się trochę po mieście, szukając jakiejś godnej knajpy. Wpadłem do jednej, zamówiłem jedzenie, ładuje telefon i czekam. Wpadają następni goście, kilku chińskich wojskowych, którzy pewnie mają coś wspólnego ze strzelaniem do wzgórz. Za cholerę nie byli w stanie się dogadać z obsługą, więc po chwili wyszli i poszli gdzieś indziej.
Rosyjskich wojskowych spotkałem za to w sklepie „Narodnyj” przy wylotówce z miasta. Czyli mamy powód manewrów w komplecie i Kirgistan jako „neutralny grunt”.
Za miastem, przy punkcie kontroli drogowej, zatrzymuje mnie policjant. Nie chciał dokumentów, ani nic w tym stylu, prędzej z nudy chciał po prostu pogadać, od kuda wy itd. Obrałem drogę w stronę miasta Koczkor. Trasa prowadzi w górę rzeki Czui, chociaż nie ma z nią żadnego połączenia (przynajmniej górą). Droga pusta, tranzytowa trasa z Torugart prowadzi obecnie skrótem i nie dojeżdża do Bałykczy.
Nocleg spędziłem nad zbiornikiem retencyjnym Ormo-Tokojskoje. Stąd jest prosta asfaltowa droga do Koczkoru. Krótki postój na jedzenie w mieście, jadę na drugą stronę rzeki, w stronę doliny Karakol.
Szutry i droga całkiem przyzwoita. Temperatura w dzień wysoka, ale gdy zachodzi słońce, znowu zakładam grubsze ciuchy.