Północna Ruta 40

Rano zbieram namiot i wjeżdżam do Susques. Miejscowość nie ma nic szczególnego do zaoferowania, poza małymi sklepikami i możliwością zakupu liści koki. W centrum jest postawiona elektrownia na generatorach spalinowych, która dość głośno daje o sobie znać. Gdyby nie to, że krzyżuje się tutaj Ruta 40 i asfaltowa trasa przez granicę Chile (paso Jama), to raczej nikt by tego miejsca nie odwiedzał. O dziwo przy asfalcie jest centrum informacji turystycznej. Korzystam z niego do zatankowania wody i opuszczam czym prędzej to miejsce.

Wypadają plomby z zębów

Po około kilometrze odbijam z powrotem na nieutwardzone nawierzchnie. Droga będzie się łagodnie pięła w górę rzeki. Nie będę jej przekraczał, ale do przecięcia będzie cała masa okresowych strumieni. Te co jakiś czas zalewają drogę i nanoszą masy piachu. Na pozostałych fragmentach króluje tarka i wypadają plomby z zębów.

Tradycyjne budownictwo

Odpoczynek robię w pierwszej wiosce, która jest znacznie przyjemniejsza na postój od Susques. W sklepiku są nawet świeże jabłka, które pałaszuję na murku małego rynku. Zbiór takich drobnych szczegółów, to że ktoś czasem wyrówna drogę, ogarnie uliczki z syfu, jest chętny do otworzenia sklepu i zamienienia paru słów, sprawia że jedzie się znacznie przyjemniej.

Wulkan Tuzgle na horyzoncie

Droga prowadzi w stronę wulkanu Tuzgle, który góruje nad okolicą. Sama przełęcz przechodzi niezbyt daleko od wierzchołka, po jego zachodniej stronie. Chociaż ciemne chmury kręcą się w okolicy, na mnie padać nie będzie.

Wąwóz obok wulkanu

Droga schodzi do wąwozów pod wulkanem i tutaj nie obrywam już wiatrem. Zacisznie i spokojnie, w górę strumienia. Mijam też równiarkę, która profiluje drogę. To taka syzyfowa praca, ale ciągle taniej niż lać kilometry asfaltu i betonu.
Słońce zaszło. Na koniec dnia ląduję za przełęczą, z widokiem na wulkan. Zimno i wietrznie, chowam się za pagórkiem i odpalam kuchenkę.

W dół, do prowincji Salta

Z rana słoneczny rozruch. Mam jeszcze mały pagórek i przekraczam granicę prowincji Salta. Od tego momentu mam piękny, szybki zjazd w dół w stronę lokalnej atrakcji.

Ta konstrukcja została zamówiona w Europie i przywieziona na miejsce. Wtedy jeszcze pociąg przez Andy miał sens inny niż turystyczny.

Ruta 40 prowadzi pod wiaduktem Polvorilla. Kiedy drogi żelazne były jeszcze w modzie, powstała koncepcja trasy łączącej Saltę z Antofagastą. Aby połączyć oba kraje przez przełęcz Socompa, sprowadzono w kawałkach z Europy i zmontowano tutaj ten wiadukt. Jest to zarazem najwyższy punkt trasy, na wysokości 4200 metrów. Linia w dawnym kształcie nie jest przejezdna, jak z resztą wszystkie inne połączenia kolejowe Argentyna-Chile. Jednak dalej funkcjonuje rodzaj kolejki turystycznej o nazwie „Tren a las Nubes” która kursuje z Salty i kończy bieg zaraz za wiaduktem.

Stara kopalnia Concordia

Mam jeszcze kawałek pod górę, w stronę zamkniętej kopalni Concordia. Ta ma nawet własny cmentarz, gdzie oprócz górników chowano budowniczych linii kolejowej. Teraz jazda w dół do miasta, które zasługuje na to miano bycia miastem. Jednak zanim tam dojadę, czterdziestka łączy się z trasą nr 51. Na tym odcinku to kupa luźnego żwiru, po której jedzie się fatalnie. Jednak przede mną zasuwa ktoś na rowerze. Pierwszy raz obserwuję miejscowego, który w tych warunkach porusza się siłą własnych mięśni.

W końcu docieram do San Antonio de Los Cobres. Kręcę się w te i wewte, robiąc zakupy, szukając darmowego internetu i poczty. Obiecałem komuś pocztówkę, ale wysłanie jej z Boliwii nie było możliwe. W tamtym kraju poczta zbankrutowała jakiś czas temu. Dopiero tutaj mam okazję skorzystać z otwartego urzędu pocztowego. Upierdliwie długo schodzi też na kupieniu świeżego pieczywa, ale w końcu trafiam pod odpowiednie, zamknięte drzwi, gdzie znajduje się piekarnia. Szyldu nie było, tylko wypytywanie na ulicy przyniosło skutek. Wpadam też na obiad przed wyruszeniem w dalszą drogę. Gdy wychodzę przed knajpę muszę chować się przed krótkim prysznicem z nieba. Eee, takie tam padanie. Jest druga po południu, nie będę dłużej zamulał, jadę dalej.

Warunki takie se, a ja jadę na przełęcz.

Wyjeżdżam asfaltem na drogę do Salty. Jednak gdy skręcam z powrotem na drogę 40 i Nevadę Acay, warunki się nieco komplikują. Przede mną przechodzi burzowa chmura, po szczytach wali śniegiem, a deszcz zaczyna padać poziomo. Kryję się za przydrożną tablicą i czekam aż zrobi się trochę normalniej. Stoję tak dosyć długo, kiedy pogoda trochę się polepsza ruszam w górę. Dzień kończę przy resztkach murów starego budynku, przy pierwszej serpentynie drogi na najwyższą przełęcz drogową Argentyny. Reszta jutro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.