Rano rzeka wcale płytsza nie była, więc musiałem pogodzić się z tym, że o tej porze roku tak po prostu jest. Jestem uparty i cofać się nie lubię, ale innej opcji nie było. Rzeka wypływa z terenów Rosji, więc opcja, aby przejść bliżej źródeł, odpada. Pozostaje okrążyć całe jezioro Aczit od południa, czyli jakieś 100 dodatkowych kilometrów. Kąpiel z rowerem na pewno mu nie pomogła.
Wróciłem do wioski, tym razem znajdując sklep, w którym starsza pani miała kilka chlebów w zamrażarce. Postanowiłem nie wracać tym samym szlakiem, tylko poszukać innych dróg. Gdzieniegdzie mijałem opuszczone szałasy i zagrody dla zwierząt. Widocznie funkcjonują w porze zimowej. Rzeka, którą przebyłem wczoraj, znowu była do przekroczenia, tym razem w gorszym miejscu. Tutaj było sporo naniesionego piachu, który zapadał się pod stopami i trzeba było ostrożnie stawiać nogi.
Dalej przebijam się na przełaj do drogi przez Khotgor. Pełna dowolność drogi, wybieraj rozważnie. Minąłem jedynie ślady po zwiniętych jurtach.
Po paru godzinach dobiłem do osady przy głównej drodze. Niestety wszystko zamknięte na cztery spusty i śladu żywej duszy. Na szczęście minęło mnie kilka pojazdów, co zwiastuje, że trafiłem na właściwą drogę. Postanowiłem jeszcze odbić kawałek w bok, do wioski przy rzece. Tutaj trzeba podjechać pod dwa piaszczyste pagórki. Ostatni robię już na oparach energii i tracę równowagę na końcówce. Zjeżdżam kawałek w dół i rozbijam się w najbardziej wietrznym miejscu, gdzie nie ma komarów.