W poszukiwaniu drogi do centrum Ałtaju.

Przed miastem zauważam parę Szwajcarów, jedynych spotkanych na trasie sakwiarzy w Mongolii. Chwilę wymiany doświadczeń z drogi i zjeżdżam w dół.

Główna część miasta

Oto Olgij, jedyne miejsce w Ałtaju Mongolskim, które można określić miastem. Nie jest to miejsce zamieszkane przez Mongołów, najwięcej jest tutaj Kazachów i mniejszości turkijskiej. Co za tym idzie, można pójść do tureckiej restauracji i napić się prawdziwej czarnej kawy. Bardzo wielu turystów wpada tutaj zjeść kawałek kurczaka, po znudzeniu wszechobecną baraniną.

Po posiłku, pora wyruszyć na poszukiwania części. Na bazarze jest pewne miejsce z namalowanym rowerem na drzwiach, ale próżno szukać właściciela. Jakiś gostek prowadzi mnie do innego miejsca, gdzie w sklepie metalowym handluje dwoje dzieciaków. Niestety, wyboru za specjalnego nie ma, ale pożyczam sobie klucz do wyjęcia bębenka. Widzę kątem oka, że gadając ze mną przez translator, wstukują język turecki. Dla takiego żółtodzioba jak ja, mongolski, kazachski i turecki to nierozróżnialne w mowie pojęcia. Zostawiam pod ich opieką rower, a z wyjętym kołem i prowadzącym mnie gościem odbywam pielgrzymkę po straganach. Niestety wybór łożysk jest gorszy niż do dupy. W Uvs było o wiele lepiej, choć i tak mi to nie pomogło. Pozostało wyczyścić zapadki, napchać smaru i złożyć to wszystko na słowo sumienia. Gdy wyprowadzałem rower z bazaru, przywalił się do mnie gość oprowadzający mnie po bazarze, chcąc kasy, zapewne na wódkę. Niestety, ale z bazaru wyszedłem z niczym, więc byłem bardziej sfrustrowany niż przed wizytą tutaj. Depnąłem w pedały i tyle mnie widział.

W rozpatrywaniu dalszych opcji, wybrałem się do kafejki internetowej, by ustalić w jak głębokiej dupie jestem. W międzyczasie zaczepił mnie inny turysta, Jarosław z Czech, który przyjechał tu dzisiaj wraz z dziewczyną. Wymieniliśmy się telefonami i ustaliliśmy, że spotkam się z nimi w „Niebieskim Wilku”. Są dwa miejsca w Olgij, w których można się zadokować za umiarkowane pieniądze. Jest to, albo Blue Wolf, albo Travellers Guesthouse (powiązane z Kazakh Tour). Ten pierwszy oferuje nieco lepszy standard i śniadanie na terenie wliczone w cenę. Zaklepaliśmy wspólną jurtę i poszliśmy coś zjeść. Jak się okazało, Jarosław szuka innych podróżników do wspólnej wycieczki do parku Tavan Bogd, bo to znacznie obniża koszty. W Niebieskim Wilku jest także pewna starsza pani z Kanady, która podróżuje po okolicy, ale już wcześniej zaklepała sobie termin.
Na wycieczkę nie byłem chętny, ale postanowiłem pokręcić się trochę z nimi, by zdobyć więcej informacji. No i w końcu miałem z kim wypić piwo.

Następnego dnia udało się zebrać mocną ekipę pod biurem Kazakh Tour. Dwóch Francuzów, Izraelczyk i Afrykaner. Od tego ostatniego wybębniłem nieco informacji o drodze i o punktach kontrolnych, bo wcześniej poruszał się tutaj wynajętym koniem. Resztę informacji zdobyłem od szefa biura. Zasady zmieniają się z roku na rok, więc niczego z tego co tutaj napiszę nie należy traktować jako pewnik.
Strefa przygraniczna to 30 km i nie powinienem się do niej zbliżać, bo nikt z linijką nie będzie ustalał czy to już tutaj. Ponoć byli idioci, którzy byli zgarniani przez chińskich i rosyjskich pograniczników. Granica w Ałtaju, w przeciwieństwie do wielu innych, jest traktowana serio. Jest też park narodowy Tavan Bogd, obejmujący dolinę 4 jezior oraz lodowiec Potanina. Na przebywanie w parku oraz w strefie przygranicznej są potrzebne pozwolenia oraz mongolski przewodnik. Na pozwoleniu musi być wklepana rejestracja pojazdu, który cię zabierze i odbierze. No dobra, starczy tego. Postanowiłem się trzymać w pewnym dystansie, nie pchać się w dolinę jezior, a podróżować drogami, które znajdę na starej ruskiej sztabówce. GPS bez mapy i oddzielna mapa to dalej dobrzy przyjaciele.

Jak widać, większa część miasta jest na poziomie rzeki. Zabudowa głównie z gliny. Czasem parę domków zmyje woda.

Oprócz tego połaziłem trochę po mieście, uzupełniłem zapasy do oporu i postanowiłem jechać na niesprawnym rowerze. Niezbyt to mądre, ale co mi pozostało? Wycofać się? Nie teraz, to byłoby jak lizanie lizaka przez folijkę.

Na koniec dnia poszliśmy z pełnymi rękami z wizytą do Travellers Guesthouse, gdzie przebywała większość ekipy. Kręciło się tutaj sporo młodych Izraelitów, na urlopie po ichniej służbie wojskowej. Widocznie Mongolia jest uznawana za bezpieczny rejon.

Następnego dnia rano zapakowałem sprzęt i ruszyłem za miasto. Już po pierwszych kilometrach nie żałowałem wyboru.

Ruszam w głąb Ałtaju

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.