Urwana pętla po Ałtaju.

Wyjechałem na zachodnią wylotówkę z Olgij. Na niesprawnym rowerze, bez dokładnego planu, chciałem zrobić pętelkę wokół najwyższych gór Ałtaju Mongolskiego. W końcu trafiłem tam, gdzie chciałem. Drogi postanowiłem wybierać na bieżąco. Większość tych naniesionych na mapy OSM jest robiona na podstawie zdjęć satelitarnych. Czyli, jeśli widać z kosmosu ślady po wyjeżdżonych oponach, to są nanoszone na mapę. Tutaj można się łatwo pomylić, bo teren Ałtaju na zdjęciu satelitarnym przypomina powierzchnię marsa. Wyjeżdżone szlaki nie zmieniają się zbyt często, więc zakładałem, że większość tych z ruskich sztabówek (lata 80) dalej funkcjonuje.

Plan oczywiście zakładał nieuniknioną awarię, więc zawsze trzymałem w bagażu zapas jedzenia na minimum 3 dni. Czyli „najwyżej będę pchał przez 150km”.  Nie wszystko w życiu musi być racjonalne.

Pierwsza przełęcz

Trasa rozpoczyna się wzdłuż rzeki Khovd. Jest nawet drogowskaz z kilometrami, więc to chyba główny trakt. Droga szybko odbija w górę, na przełęcz. 400 metrów wchodzi  mi całkiem szybko, ale kiepsko zamontowana 3 litrowa butla z wodą wylatuje mi na drogę. Akurat zauważają to ludzie z przejeżdżającego z naprzeciwka kampera i nie muszę się po nią daleko cofać. Niestety, po tym upadku trochę przecieka. Targam ją z Chin i bardzo ją polubiłem.
Trudno, zjeżdżam w dół do Sagsaj, małej wioski przy drodze. Tutaj rzeka o tej samej nazwie łączy się z rzeką Khovd. Ja pojadę w stronę jej źródeł. W samej wiosce nic ciekawego nie ma. Za to zatrzymują się tutaj marszrutki, na które czekały dwie Francuzki. Poza główną drogą ciężko spotkać białasa.

Dalszą drogę wybrałem po kresce wzdłuż prawego brzegu rzeki. Do czegoś w stylu kołchozu droga jest całkiem przyzwoita.

To coś wyglądało mi na kołchoz. Do tego miejsca istnieje droga

Potem? No cóż, droga trochę się urywa, a w zasadzie to zerwała ją rzeka, pewnie kilka lat temu. Nurt jest zbyt wartki, a jedyne co pozostaje to trochę pchania przez ścieżkę wydeptaną przez konia. Koń, jak powszechnie wiadomo, ma większe możliwości pokonywania wzniesień od roweru.

Zdaje się, że rzeka zmieniła nieco koryto

Parę kilometrów krzaków, odganiania komarów i wpychu starcza, aby dostać się do wąskiej drogi, która prowadzi od wschodu do mostu na rzece. Żelbetowy most wyglądał na bardzo świeży, w jego pobliżu były jeszcze resztki starej, drewnianej przeprawy. Po drugiej stronie mamy wioskę Bujant, w której poza małym sklepikiem niczego ciekawego nie znajdziemy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.