Urwana pętla po Ałtaju.

Z rana już trochę inaczej to wygląda

Rano przejrzystość powietrza jest już znacznie lepsza i mam widok na trójstyk granic. W bardzo leniwym tempie zbieram się do jazdy, bo zostało jeszcze parę kilometrów do przełęczy. Jeszcze przy strumieniu odfiltruje sobie kilka litrów wody.

Warto czasem zerknąć za siebie

Za mną niebo ponownie się chmurzy. czas na jazdę w dół. Ujechałem ledwie kilka kilometrów i stało się to, co miało się stać.

I koniec zabawy :(

Chuj, cześć, pozamiatane. Wciągnęło łańcuch między szprychy i kasetę. Zmieliło przerzutkę, hak, pancerz, przejechało po 9 szprychach. Jest słabo. Przypinam łańcuch i przerzutkę trytytką do ramy, aby nie plątały się przy dalszej jeździe w dół. Teraz pora na podróż z buta. Docieram do rzeki, gdzie widzę dwa przejeżdżające auta. Jak się okazało, kazachska rodzina zatrzymała się na odpoczynek przy moście. Docieram do nich i pokazuję na wiszący łańcuch. Nie żebrałem o podwózkę, bo samochody raczej nie wyglądały na takie, które przyjmą jeszcze jednego pasażera, z bardzo dużym bagażem. Trochę gadki na migi, trochę łamanego z obu stron rosyjskiego, żeby ustalić, że wszyscy zmierzamy w tą samą stronę. Jednak się udało, mój rower trafił na bagażnik dachowy pierwszego auta, a bagaż i ja do drugiego. Nie minęło kilka chwil i siedziałem w Subaru Imprezie prującej przez góry. Z radia leciały kazachskie hity, a ja dalej zastanawiałem się nad swoim fartem.

Jednak nie tylko ja miewam awarie. Po drodze samochód zahaczył o jakiś kamień i urwał przewód hamulcowy od tylnego koła. Jednak jest to chyba dość typowa sprawa, bo mieli przygotowaną zaślepkę przewodu. Do tego trzeba jednak było wywalić wszystko z bagażnika i zdjąć koło. Jeszcze tylko dolewka płynu, kilka depnięć w pedał hamulca i można jechać dalej.

Następna nietypowa przygoda była tuż nieopodal. Szalejące w okolicy opady stworzyły rzekę błota na drodze. Jeden z pasażerów zdjął buty, podwinął spodnie i sprawdził głębokość. Było tylko do kolan, więc wrócił, a samochody przejechały.

Rodzina miała dość nietypowe podejście do przemieszczania się. Zatrzymywali się prawie każdym przydrożnym sklepiku. Jak sklepiku nie było, to stawali przy drodze, wyjmowali koc i szamali suszone gotowane mięso barana. Oczywiście byłem zapraszany do konsumpcji. Jednak głowę miałem raczej zaprzątniętą myślami „co dalej?”.

W końcu dojechaliśmy do Olgij, poprosiłem o podrzucenie do „Travellers Guesthouse”. Tutaj przywitała mnie właścicielka namiotowiska, z którą dogadałem się na zorganizowanie mojego transportu do Khovd, za niewygórowaną kwotę.

W tym samym momencie dotarła tutaj Kanadyjka, którą spotkałem wcześniej w „Niebieskim Wilku”. Przywitaliśmy się z radością, co wzbudziło zdziwienie właścicielki przybytku. To wy się znacie? Cóż, w tym rejonie to normalna rzecz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.